Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

∗             ∗

Po niedługim pobycie w Płoskiej doczekał się wreszcie pań Tytus brata Dyonizego. Wyjaśnił on, że książę-przyjaciel udał się do Wiednia zakończyć starania. Pojadą więc do dworu w Pance na granicę Besarabii, tam będą czekać. Po drodze wstąpią do folwarku księcia. Wszystko incognito. Książę po powrocie przyjedzie wprost do Panki.
O świcie wyruszyli ku dołom. Pożegnali się z wikarym. Wnosił rzeczy do bryczki, rumieniąc się wręczył im pakiet żywności na drogę. Stał potem na drodze i długo patrzał za nimi wstydliwie czy tęsknie jak opuszczona dziewczyna. Rozmawiali potem o wikarym. Pan Tytus wyraził dlań sympatię. „To biedny chłopiec — mówił brat Dyzio — sam na świecie i tu sam zawsze. Goście to dla niego szczęście. I dobrze przynajmniej, że zakochany w swych parafianach.“
Przed południem jeszcze wjechali na uczęszczany gościniec. Pierwszy raz po powrocie pan Tytus jechał gościńcem za dnia. Spotkał liczne wehikuły i pieszych, woźniców i pastuchów, konie i krowy. Sam miąższ nadziei mu zapachniał. Wszystko w tych samych ramach i z tych samych źródeł. Liczne postacie tych samych wód, dzieci tych samych pastwisk. Ruszały się, wydawały różne głosy.
Ruch na gościńcu był swoisty. Naszym podróżnym trudno się było przedrzeć przez tłumy. Z tyłu najpowolniej ze wszystkich poruszali się ważnie a nieco obco, milczący, hardo uprzejmi Huculi. Smukli i wysocy, ubrani w siwe sukmany o buraczkowych pasach. Przed nimi człapali wielkimi krokami bardziej ciężcy, rozważni i zatroskani Ruśniacy, w płowoniebieskich spodniach, w brązowych, szorstkich a prozaicznych petakach. Rozprawiali głośno. Na uboczu, nie zawadzając nikomu, kroczyli jak apostolskie postacie, czyści, jasnobrodzi Lipowanie w długich ciemnawych kapotach. Byli to wygnani z Rosji i mówiący po rosyjsku sekciarze. Środkiem gościńca maszerowali całym oddziałem, z jakąś iście helleńską tanecznością, smukli, cienkokostni i szczególnie wiotcy Wołosi, w białych obficie wyszywanych tunikach, narzuconych na białe płócienne spodnie, od dołu aż po kolana zgrabnie a ściśle podług łydek zwinięte, płaskimi jasnymi rzemykami, wychodzącymi z płytkich leciutkich postołów skórzanych chroniących stopy. Tu i tam, małymi grupkami migali w lekkich ruchach, wywodzący się