— Roboty nie ma? W Ameryce?!
— Dla mnie stosownej roboty nie ma.
— A jakaż to robota?
— Jak to powiedzieć? Każda dobra, ale — aby tak patrzeć, myśleć, głównie aby mieć czas, aby chodzić sobie, o! Przejechałem wzdłuż i w poprzek i nic. Raz tylko — —
— Co było raz?
— Tam w Oregon, to pilnowałem stawów — dużo ryby, woda czysta — aj — ajaj, jak ładnie. — —
— I cóż?
— I nic. Uciekłem. — Oni nie dali spokoju ani mnie ani rybom.
Dziadzio Bukolin, którego Herszko codziennie odwiedzał, dodał zakręcając nos złośliwie.
— Ot, psy brakowały u Ameryka. Ot, serce bołyt. Ystinno[1], Herszko.
Herszko uśmiechnął się jak augur do augura.
— Psów tam dość, ale nie dla mnie. Za biedny byłem na to. A cóż dopiero na krowy i na konie. —
Oboje Herkulesowie pożegnali się w końcu, i z daleka jeszcze kilkakrotnie w podziwie i uszanowaniu kłaniali się, uśmiechali się w kierunku pana Tytusa.
Dziadzio wyjaśnił, że Herszko odkrył mu swoją lekturę. Herszko nie był, broń Boże, uczony w piśmie, umiał odrobinę po hebrajsku. Uważając może, że Bukolin ma coś wspólnego z jakąś wiedzą wschodu — pokazał mu swą książeczkę, jedyną jaką posiadał. A może po prostu nie miał komu jej pokazać. Książki mają swoje losy. I ta właśnie książeczka trafiła do Herkulesa. Była to prosta opowieść chasydzka o pustelniku z Kosowa, reb Gerszonie, który szczególnie miłował zwierzęta. I oto jakie tytuły zapamiętał i opowiedział panu Tytusowi Bukolin: „Jak reb Gerszon wykupywał i uwalniał wszystkie ptaszki z klatek po jarmarkach i po chatach, dopóki miał pieniądze.“ I dalej: „Jak krowy i cielęta obcych ludzi chodziły tłumem za reb Gerszonem i porykiwały.“ A potem znów inny rozdział: „W jaki sposób reb Gerszon uwalniał na jarmarkach ptaszki z klatek, gdy już wcale nie miał pieniędzy. I jak brał za to setne lanie.“ Jeden z ostatnich rozdziałów był jeszcze dziwniejszy: „Jak reb Gerszon nie mógł spać w nowej chacie i płakał po nocach, bo słyszał jak jęczały drzewa niedawno
- ↑ Naprawdę.