drzewa, co zasiały się nad brzegami jakby aleje. Szeregi drzew wiekowych po obu brzegach obu rozwidlonych ramion oddalają się i zbliżają. Przeginają się i dygają wzajemnie. Tylko liście osik drżą nieustannie, uśmiechając się tysiącem czułych spojrzeń szepcą tysiącem drgań wytwornych. Drzew nic nie wzruszy, trwają wiernie zgodne, niezachwianie uprzejme w korowodach i ukłonach.
Pan Tytus chciał rozpoznawać w rzece różne fazy swej przyjaźni: Giorgio, mój słodki chłopczyku! My dear mister Grass! Mój książę! — mówił głośno, nie wstydząc się nawet sam siebie. Suczawa zwróciła mu przyjaciela. Mógł teraz bez lęku myśleć o spotkaniu. Zwracała mu siebie.
Po kilku dniach pożegnał słoneczną, szczęśliwą Suczawę. W towarzystwie brata udał się do starej stannicy Panki, majątku graniczącego od północy z Dniestrem, a od wschodu ze stepem besarabskim. Panka była na przeciągu między stepem a górami. W tych samych pokojach jedne okna odkrywały widoczny poprzez drzewa parku step, a przeciwległe — sine zarysy wysokich Karpat.
Brat Dyzio wyjechał niezwłocznie, a pan Tytus pozostał w dużym opuszczonym dworze jak gdyby na wygnaniu.
Aż dziw, że ostał się ten dwór. Niegdyś obronny, ze śladami wałów, lochów, fundamentów, wież czy wedet, teraz jakże bezbronny, na samej granicy stepu, nieokiełzanego przez człowieka. Aż dziw, że nie pochłonął stannicy ten step, że nie najechał jej, nie zaburzanił, nie zapustynił. Jakże opustoszałe było wnętrze domu, jak zesztywniałe ściany, które od lat niewiele słyszały głosów ludzkich. Ostatecznie pokoje miały jeszcze dość mebli, sporo urządzenia. Ostatecznie stara służba sprzątała jeszcze i utrzymywała dom jak mogła. Ale ściany były gołe, na podłogach było niewiele dywanów i chyba tylko zupełnie stare, zużyte. Poznać było, że dom nawiedzali i ogołacali nie Tatarzy wcale, nie stepowi najezdnicy, lecz swoi. Własne dzieci, które wciąż czerpały z tej rodzicielskiej sadyby, a nic do niej nie dodawały. Taka była wdzięczność „światowych“ potomków wobec starej stannicy, wystawionej przed