dzał się im z uśmiechem i bacznie oglądał przyjaciela. Zauważył, że nie zmienił się prawie. Powiedzmy tu mimochodem, że choć nieco starszy odeń, wyglądał — jak i dawniej — szczególnie młodo. Dziś oczy jego, zmrużone zawsze, zasłonięte powiekami, mierzyły coś w dali. Rzadko otwierały się w całej pełni. Gdy się otworzyły na chwilę, okazywało się, że są szczególnie duże, ciężkie, nieruchome i zdziwione, błyszczące, chciałoby się powiedzieć charakterystycznie południowe. Pan Tytus dostrzegł jednak, że przejaśniały nieco i blask ich zszarzał. Jak dawniej tak i teraz lekki uśmiech nie schodził z twarzy księcia. I w całej postaci młodość łączyła się z powagą. Szczególnie sposób w jaki odrzucał głowę w tył podczas rozmowy sprawiał wrażenie oddalania czy namaszczenia.
— God bless you, Ti — powiedział sucho i cicho.
— Thanks, my boy — powiedział Tytus jeszcze ciszej.
Podali sobie ręce.
Potem wszyscy jakoś umilkli.
— Chodźmy do domu — zadecydował Dyzio rozlewnie.
Do domu było niedaleko. Wszyscy szli piechotą, a pojazdy jechały powoli z tyłu. Tylko służba przyjezdna wysforowała się naprzód. Dom poweselał w jednej chwili. Znikło gdzieś czające się milczenie pełne zduszonego szeptania. Pochowały się upiory. Wesołość Tytusa spotęgowała się do pijaności. Patrzył na księcia z przerażeniem podziwu i szczęścia: że istnieje świat najdroższy, skoncentrowany w tej postaci jedynej, na tak małej przestrzeni! Że nie rozwiał się, nie rozprószył.
Gdy wszyscy zajęci byli kwaterowaniem się, książę usiadł w bocznym saloniku na fotelu. Tymczasem wniesiono z karety wannę i już przygotowywano dlań kąpiel. Książę odrzucił głowę, odpoczywał przymknąwszy oczy. Szeptał coś sobie. Zdawało się Tytusowi, że było w jego postaci, w jego wyrazie jednak coś innego niż dawniej. Gdy tak wpół leżał, wpół siedział na fotelu, przypominał duchownego, który ma spełnić jakąś czynność uświęcającą. To znów majestatyczną wielką damę, taką jak opisuje poeta Verlaine, której sama obecność wzywa, by upaść na kolana. Pan Tytus oglądał go, stojąc w kącie jadalni, nie widziany przez księcia. Tymczasem służący oznajmił, że kąpiel gotowa. Książę wstał, sprężystym, szybkim krokiem przeszedł przez pokoje.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/175
Ta strona została skorygowana.