wego i — przyzwolenie. Nie rozumieli jednak, że pionier naftowy w swoich oczach to jest gatunek właściwy. I że to podrzędne, w jakiej fazie się znajduje.
— To są zatem ci Amerykanie słobódzcy, ci Anglicy z Peczyniżyna!, mówiono sobie.
Jednak nie zachowywali się jak Amerykanie. Przedstawiali się Paniom uprzejmie, całowali Paniom ręce z szarmanterią. Choć maniery i koleżeństwo wskazywały na sferę jak gdyby jednolitą, nazwiska były różnorodne: Wolny, Bochenek, Łasun, Czelny, Raróg, Boruta, to znów Orzechowski, Muszyński, Dąbrowski, Krasicki. Także ręce jedne były olbrzymie, twarde od pługa — inne wąskie, delikatne. Tam jeszcze zaczernieni, zalani ropą, tu już odświeżeni, odprasowani.
Nie tylko urodą i wzrostem, także rezolutnością, wyróżniał się wiertacz Czelny o iście lwiej, z lekka posiwiałej grzywie i siwych, przenikliwych oczach. Podawał rękę, jakby chwytał za rączkę od świdrowego urządzenia, jakby chciał pociągnąć człowieka w górę i ku sobie. Śmiał się zwycięsko. Twierdzono, że kobiety tajały za jego zjawieniem się. Pan Karolcio w swej niewyczerpanej złośliwości szeptał na ucho, że wita się z nieznanymi paniami z takim zaufaniem pewnym siebie, jakby zbliżał się do nowego szybu wiertniczego.
Trudno przecież wyobrazić sobie, by pan Czelny tak pięknie uśmiechał się i kłaniał przed nowym szybem.
Te wszystkie zastępy ludzi jednego zawodu i jakby jednego powołania wyczarował pan Szczepanowski. Znalazł się wódz i znalazły się zastępy do walki.
[W gospodzie zaczyna się dyskusja. Biorą w niej udział pan Szczepanowski, rosły a smukły i na zewnątrz chłodny oraz Pan Władysław, z powagą senatorską i dobrocią poety. Pan Władysław wypowiada się za powstaniem i wszelką walką o niepodległość, bo tylko niepodległość może ocalić naród. Pan Szczepanowski uważa, że jeżeli zbrojny opór jest, jak każda wojna, czymś ostatecznym, to nie może on być ostateczną pozycją. Inaczej walka zbrojna może doprowadzić do ostentacyjnego samobójstwa lub całopalenia. Trzeba stworzyć umocnienia i pozycje takie, które przetrwają wszystko. W tym celu chce on zbudować w Galicji naprzód potęgę gospodarczą.]
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/192
Ta strona została skorygowana.