Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

Pinio. On zaczytuje mnie na śmierć, czyta aż zasypiam i znowu się budzę. On jest całkiem wielki gimnazjalista, on już sam pół-Ibsen. A wie pan co? Ten Ibsen „taki“ ma rację: „ten człowiek co sam stoi, stoi najlepiej.“ Recht! Nie przymierzając jak ja. Gdybym tak chłopom dawał wódkę na kredyt, albo pieniądze pożyczał, ściągał Bóg wie jakie guldeny?! Fe, po co mi to. Ja sobie stoję sam na darabach i jadę prosto do Kut a nawet — aż do Czerniowiec. Tylko jedna rzecz, moje dzieci, mi nie do gustu. Po co on ma być koniecznie ten wróg? Jeszcze do tego wróg ludu! Broń mnie Boże! Widzicie, ja tylko tak mówię, że ja stoję sam na swojej darabie. Skądże sam? Jak mi puszczą wodę tam z góry z jeziora, to ci ta fala, bratczyku, szumi a szumi. I tak mnie niesie jak — sam Giłguł.
— A co to znaczy Giłguł? — nieśmiało przerwał mój przyjaciel.
Funt mruknął basem, skrzywił się niechętnie, tłumaczył z trudem.
— Na masz! kłopot. Co to jest Giłguł? To każdy u nas wie. — Taka fala, ale bardzo wielka fala. Aha, tak, tak! Jak tamten chusyd dumał, że wszystkie dusze, to niby razem jakoś, „jedność“ — ot tam! — wskazał na gwiaździste niebo. — To ci powódź! o wa! I właśnie kiedy jadę na darabie, przychodzą do mnie wtedy z lasu czy z góry, duchy dobre. Czy ja wiem? Tacy, co byli na ziemi? Tacy co jeszcze będą na ziemi? A to jedno ja wiem: tam między nimi są także swoi. I dziadkowie i babki. A tatko i mama też. I bracia także. No, swoi. I tak do mnie przygadują cichutko: „Oj, Aronku, uważaj, uważaj. Nie bądź taki straszny watażko.“ Doglądają mnie. To ja każdy raz szczęśliwie dojeżdżam do Kut. — I nie tylko to. Ci panowie Daczowie, to myślą sobie na przykład, że u nas w górach same niedźwiedzie, same wilki, sama dzicz. A u nas, moi kochani paniczyki, wierzcie mi, na każdym kroku, powiedzmy na każdym zakręcie Czeremoszu, znajdzie się dobra dusza. Aha, i jak coś takiego, niepotrzebnego, paskudnego, rozumie pan? — a przy tych pięciu wagonach drzewa o wypadek nietrudno — to taki człowiek co nie umie czytać ani pisać, ani żadne pańskie mody delikatne nie zna i nawet mnie nie zna, nigdy mnie nie widział, taki pewnikiem wyciągnie mnie z biedy, choćby swoje kości i swoje życie ryzykował. Nieraz tak bywało.
No i nie dziwota, proszę panów, że ten wielki człowiek, wielki rabin, co rana wracał sobie z Erec do Jasienowa. Jest po