Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/202

Ta strona została skorygowana.



II. POD BUKOWCEM

Na Jaworowie o jakieś pięćdziesiąt kilometrów od Kołomyi i za ostatnim miasteczkiem Kosowem, już dobrze w górach, pod samą przełęczą Bukowca ukryta w jarze Rybnicy, otulona zewsząd lasami, drzewami, rozsiadła się karczma rodziny Wildhornów. Stała przy samej drodze. Lecz w stronę Kosowa droga kryła się w laskach i alejach jaworowych, zaś idąc ku Bukowcowi, tuż za karczmą nagle znikała za ostrym zakrętem. Widać było tylko do nieba.
Stara, obszerna, podówczas drewniana karczma, na modłę huculską obwiedziona była ganeczkami krytymi, z tyłu zamknięta grażdami z budynków gospodarczych; urozmaicona dobudówkami, piąterkami i okienkami piątrowymi. Władała całym obszarem Bukowca niby dwór, a nigdy prawie nie brakło jej gości. Czy kto miał przeprawę przez Bukowiec przed sobą, czy też szczęśliwie już zjechał z Bukowca na Jaworowo, każdy odpoczywał i dawał koniom popas.
Nachman Wildhorn już od lat trzydziestu kilku był karczmarzem. Żywot jego nie zawsze był tak zrównoważony, a opinia jego nie zawsze tak była ustalona. Nam obcym i młodszym samo nazwisko jego coś mówiło, wydawało się i swojskie a równocześnie prawie romantyczne. A dla jego współczesnych współwyznawców z przynależnej i miarodajnej stolicy Kosowa, kiedyś dawniej znaczyło jeszcze mniej niż nic. Dla nich był to po prostu tylko — leśny Żyd. Dla zajęć połonińskich, pasterskich czy leśnych, polegających na pilnowaniu wyrębów, ludzie ci mieli jeszcze większą pogardę niż niegdyś intelektualiści ateńscy dla „banausów“. Takie zajęcia odciągały chyba tylko człowieka od wyższych powołań, od myślenia, od uczenia się, wreszcie od modlitwy, a choćby tylko od narad miastowych, obywatelskich. A zarobkowo odsuwały także zamożność w zbyt daleką przyszłość.
Ostatecznie, to wszystko nie ujawniłoby się wcale — bo cóż tam, górski czy leśny Żyd, niechby sobie był jako posłuszny wyznawca, jako klient rabina — gdyby Wildhornowi nie