Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

ko i rozumianym a słowem widzianym i ziszczonym — takim jak ten błękit nad mroczną puszczą. I właśnie, gdy doszli do przełęczy, oparzył ich wiatr poranny tak, że ten i ów rębacz syknął z bólu. A Nachman przypomniał sobie, że świat nie jest ogrodzony ze wszystkich stron ścianami. Lecz że z jednej strony wciąż jeszcze prawiatry wieją od chaosu. Ogrzewał się tą myślą. Podczas wyszukiwania i cechowania drzewa kiwał się z lekka i mruczał sobie sentencje: „Stamtąd wieją wciąż nowe wiatry i zawieje. Zaciągają tych, którzy mają trudzić się, co chcą pomagać samemu Bogu. Pomagać wolą dobrą, oddaną i czuwaniem niestrudzonym.“
Latem gdy znów pokazał się w Kosowie, znaleźli się ludzie życzliwi czy po prostu sprawiedliwi, którzy uznali, że choć pogarda myślących dla zwykłego Żyda leśnego jest słuszna, nie powinna się odnosić do Nachmana. Umysł ma przecież żywy, nie przemądrzały, pamięć świetną. Dyskutantem nie jest, i skądże mu do tego. Ale wie coś więcej, niż niejeden zachwalany a może pyszałkowaty przodownik modlitwy z bratnich gmin. W końcu rzec trzeba: żyje tymi myślami, zżył się z nimi, a nie z krowami tylko lub z drzewami, jak byle górski Żyd.
I stało się: liczne grona, co odbywały narady nie raz i nie dwa, po sabacie na początku każdego tygodnia, uradziły małżeństwo Nachmana z Leją. Naprzód jednak musiał poddać się egzaminowi i ten wypadł dlań bardzo chwalebnie. Bo też samotny wyschły staruszek z siwymi nieruchomymi oczyma, reb Berl Weiser, tak zwany Bercunio, u którego zamieszkał na przedwiośniu, był to złoty człowieczysko. Bercunio naprzód niby to egzaminował go, potem rozgadywał się, cieszył się, że ma z kim gadać. Wieczorem, idąc spać zamykał wysoką dwuskrzydłową bramę, sięgającą pod dach, ale zamiast spać, dalej gadał całymi nocami. Raniutko wstawał, z hałasem otwierał bramę, budził Nachmana, przynosił mu garniec mleka i dalej gadał. Nachman tak się ośmielił, że przestawał być uczniem egzaminowanym, sam snuł swoje myśli, opowiadał o swoich dumaniach samotnych. To był najlepszy czas z jego słębienia.
Później bowiem zbyt dużo gorzkich pigułek musiał się nałykać. Rodzice dziewczyny, wbrew orzeczeniom starszych, dawali mu w dalszym ciągu do poznania, że jest po prostu — leśnym Żydem. Starsi gminy włożyli nań obowiązek, co rzekomo musiał przyrzec solennie, że dziewczynę — potomka obu rodów Gerszonowego i Mojżeszowego — tak się zwali praojcowie, obaj wielcy rabini z Kut — będzie uczyć tego, co można