i chasydzkiej pani Lei. Zaprowadziła precyzyjną czystość rytualną, odprawiła całą służbę miejscową, ściśle oddzieliła dom mieszkalny i jego sprzęty od izby i naczyń, przeznaczonych dla obcych, dla tak zwanych gojów. Wzniosła tym w swoim mniemaniu dom o całe niebo ponad niedbałość górskich i leśnych Żydów, którzy zatonęli w otoczeniu huculskim. O tym doszła wieść do Kosowa, aż do Kołomyi, aż do samej Horodenki! Czasem różni ortodoksi zjeżdżali tu na lato. Lecz chociaż uszczupliła prawa karczmy i zajazdu, pani Leja dopiero stworzyła pokoje i mieszkanie dla siebie. Przez to wszystko, trzeba przyznać, przysporzyła niezaprzeczalnie korzyści domowi. Bo oto zajazd jako dom mieszkalny nie ma prywatnego kąta, wypędza zewsząd swych właściwych mieszkańców, wypędza ich z własnej duszy prawie. Albo każe im kryć się zanadto głęboko, gdy każdy klient i gość byle jaki może sobie zaglądnąć gdzie chce, ma do wszystkiego prawo. Od teraz w domu już były kąty niezaprzeczalnie własne.
A z czasem coraz więcej podróżnych było na Jaworowie. Zjawiali się liczni letnicy i wycieczkowcy, przedsiębiorcy leśni z całymi zastępami pomocników i robotników, przybywali myśliwi. Karczma zyskała najlepszą opinię w całej okolicy. O filozofii chasydzkiej nie było mowy, ale Leja przywiązała się do swego domu, przestała uciekać od gbura leśnego. Gospodarze, mimo wiadome różnice, sprawnie współpracowali i nigdy nie ujawniali przed obcymi swych różnic ani filozoficznych ani socjalnych. Pani Leja o wszystkim, co działo się w karczmie, miała zdanie diametralnie przeciwne niż mąż, ale wyrównywała je w sposób głośny i energiczny dopiero wieczorami. Podobno nie było wypadku, by ustąpiła w czymkolwiek mężowi lub komukolwiek. Z powodu najmniejszej różnicy zdań w sprawie wydojenia krowy lub posłania cielęcia na paszę, wybuchała w całej pełni pamiętliwa jej wyższość i synteza porachunków z całego życia. A jednak gospodarstwo szło sprawnie. I to było tajemniczym wynikiem kłótni dłuższych i mozolniejszych od debat filozoficznych i sekretem dokładnych przezwyciężeń. We dnie nikt nigdy by nie przypuścił, jak dalece obrót spraw codziennych w tej karczmie szumnej i gościnnej, otwartej dla świata, trzymał się regulatorami i gaśnikami, i ile w tym wszystkim mieściło się osamotnienia i rezygnacji. Jednym słowem, wobec gości kręciło się wszystko gładko i sprężyście, jak dobrze naoliwione koło. Poza tym goście sami przynosili nieraz dużo pogody, która odbijając się jak
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/206
Ta strona została skorygowana.