Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

Było południe. Wiatr nie ustawał. Jednak w ciepłym zakącie, pod samą górą mało dawał się we znaki. Szumiał sobie tylko w koronach tęgich wysokich buków i jaworów. Co jakiś czas dosypywał liści jasnych, tęczowych liści jesiennych.
Na ciepłym, osłoniętym ze wszystkich stron podwórzu, na wysokim brzegu potoku zwanego Rybnica, siedział na ławce na swojej baranicy znany nam stary bałaguła Bjumen. Znalazł się między samymi „panami“. Znali go wszyscy. Co chwila ktoś na nowo wchodzący witał go i zagadnął. A może znów jaki żart dobry palnie, jakąś powiastkę wytrzaśnie.
— Co to za rarytas ten nasz Bjumen — powiedział głośno któryś z młodych studentów, siedzących przy piwie. Powiedział tak, aby Bjumen słyszał.
Bjumen figlarnie śmiał się nad bombą piwa.
— Rarytas? Teraz takimi rarytasami wszystkie gościńce zasypane i wszystkie chałaty wypchane. Ale wiecie państwo, ha, ha, ha — Bjumen raz zaczepiony od razu wchodził w swój ton — ja znam taką historię prawdziwą, nie bajkę, jak biedny Żydek był naprawdę rarytasem. Kto mi da piwa, to mu opowiem.
— Piwa, piwa, piwa! — rozległy się zewsząd zbyt głośne wołania.
— Nie tak dużo — mitygował Bjumen — to nie trzeba. Tylko jedną bombę. Tak, fajn!
— Niech żyje Bjumen! Opowiadaj!
I Bjumen opowiadał:
— To było dawno — ale to prawda. I to jest opowiadanie, nad którym niejedna mądra głowa się kiwała. To było wtedy, jak — co tu mówić, kiedy państwo sami chrześcijanie, a ja znów ten rarytas — ha-ha-ha! I bałaguła robi się mądrzejszy od panów, no. To było wtedy, gdy żył wielki Rabin w Ostrej — jest takie miasteczko gdzieś pod Krakowem — nu, może dwieście lat temu. O tym Rabinie samym to ja niegodny opowiedzieć. Proszę spytać sobie o to kogoś lepszego, staruszka Bercunia — a prawda, już nie żyje — no, to samego pana Rabina, albo ot tu pana Wildhorna. Ale tak na osobności, bo to nie jest gadanie dla karczmy i do piwa. I ten wielki człowiek ma akuratnie tyle wspólnego z tą całą historią, co sam Pan Bóg. Nakręcił ją sobie od niechcenia i z ukrycia, jak zegarmistrz zegar. Ha — ha! I Boże mój, co mu tam to wszystko szkodziło.
Rzecz w tym, że w tej Ostrej był sobie jeden mały, cichy