Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

i znajomi, czekając na żarty, utrzymywali go w tym, prawie zmuszali do dowcipu. Z Bjumenem witali się, jak starzy znajomi. Jeszcze za czasów szkolnych pan Karolcio jeździł nieraz z Bjumenem do Kosowa i wysłuchiwał jego opowiadań.
Przybysze otrzymywali natychmiast dymiącą, wonną kawę, konfitury malinowe. I znów białe bułki, dużo białych bułek. Gdy rozglądnęli się po ogródku, gdy rozpowiedzieli to i owo z drogi, zmiarkowali, że obecni czekają na dalszy ciąg opowiadania Bjumena.
— A co tam opowiada dziś Bjumenko? — zapytał pan Karolcio.
— Ha-ha-ha — dudnił Bjumen — nie mam szczęścia, panie Karolciu — albo to może już trzeba mówić panie adiunkcie? Za darmo wypiłem to piwo, bo pan to lepiej zna ode mnie. Już mi pan nieraz nowe kawałki opowiadał o tym rarytasie. Wie pan co? Niech pan zakończy. Bo o tych panach różnych, jak go przyjmowali, to pan naprawdę powie lepiej. Właśnie dojechałem do tego, jak cesarz napisał do pana grafa list, aby mu przywiózł Żyda.
— Proszę opowiadać, Karolciu, wiwat pan Karolcio! Niech żyje pan adiunkt! — wołali goście od stolików.
Te okrzyki ściągnęły nowych słuchaczy, ogródek napełniał się coraz bardziej. Pan Karolcio, nie kończąc kawy, dał się wciągnąć i opowiadał:
— Moim zdaniem, w tej historii, którą po raz pierwszy przed laty usłyszałem od Bjumenka — ale później rozpytywałem o nią różnych znawców tej „literatury“, bo jest taka — zastanawiające jest nie tyle, że Żyd raz był rarytasem. Chodzi tu raczej o coś zupełnie innego, o to, że istnieją jednostki niemiłe, ba, dokuczliwe, nieznośne, wprost złe, których sama obecność zmusza innych do tylu opanowań, do ciągłego łykania goryczy, do trawienia przykrości, że ci, którzy to znoszą, stają się niemal święci. Tak właśnie wyobrażał sobie ów cesarz i całe jego rycerstwo — Żyda. Roiło się im, że Żyd — to musi być jakaś istota straszna, jakiś potwór. Potrzebowali go dla umartwiania.
Bo posłuchajmy, co dalej mówi historia. Więc gdzie jesteśmy? Aha! Cesarz napisał do grafa. Ten „graf“ to był sobie po prostu polski szlachcic. Bo po co Polakowi być grafem? i tak — równy panującym. Chyba, że dostał później tytuł od cesarza: może za to, że przywiózł mu Żyda. Więc przylepił sobie odtąd nędzny strzęp, jako ozdobę, do swoich strojów. Księgi nazy-