wali za porządkiem, podług sławności rodu i podług dostojeństwa. Każdy z kolei spoglądał długo na zmęczonego Pinkasa. I każdy tajał powoli. Jak śnieg w górach taje na wiosnę. Tajał, jakby od słońca, od ciepła, które promieniowało z miłości powszechnej. I od swego własnego prądu miłości, który wysyłał przez oczy. Każdy odchodził podniesiony, uszczęśliwiony. Potem każdy darzył Pinkasa czym mógł. Zasypano go darami. Już sporządzono specjalne ogrodzenie, by w nim zgromadzić wszystkie podarki i skarby, które Pinkas otrzymał w tak krótkim czasie. Mimo powszechnej miłości, postawiono przy nim uzbrojone warty.
Lecz biedny Pinkas także tajał na oczach. Upadał ze zmęczenia. Słaniał się, słaniał coraz bardziej, wreszcie zemdlał. Wówczas nastąpił popłoch ogólny. Przywołano lekarzy, przygotowano nosze, zaniesiono go na łoże do pałacu cesarskiego. Zrozumiano wreszcie, że Żyd po prostu zmęczony podróżą i tak wyczerpany, że ledwie żyje. Ponura trwoga zaciążyła nad rzeszą. A już zdawało się, że szczęście tak bliskie!... Cóż będzie — gdy umrze Żyd?
Atoli Pinkas pod troskliwą opieką lekarzy, a także pod dozorem cesarzowej i dam dworskich, które czuwały nad nim dzień i noc, przychodził z wolna do siebie. Gdy wreszcie zupełnie wyzdrowiał, radość opanowała całe miasto. Później rozszerzała się, jak łuna, na całą Hiszpanię. Zaprzestano pracy, świętowano nieustannie. Coś jakby zaraza radości ogarnęło wszystkie stany i przeleciało przez cały kraj. Pielgrzymki z całego kraju stłoczyły się do przybrzeżnego miasta: by zobaczyć Żyda, by pokochać Żyda, by być pewnym zbawienia.
Gdy wyzdrowiał zupełnie Pinkas, odziano go bogato i pokazywano odtąd na trybunie cesarskiej tuż obok tronu. Jednak oszczędzano jego zdrowie. Szlachta, mieszczanie, rzemieślnicy, żołnierze, tłumy chłopów i biedaków, także Cyganie i włóczędzy, defilowali przed Żydem. Ludziska wpatrywali się weń z miłością, umacniali się w poczuciu zbawienia. Odchodzili rozrzewnieni, rozpromienieni. Dla przechowania podarków, które nieustannie płynęły doń z całej Hiszpani, podarowano mu jeden z największych pałaców w mieście.
W tym czasie nasz szlachcic oglądnął sobie dokładnie stroje co pierwszych i przedniejszych magnatów, księży i bogaczy hiszpańskich. Uśmiechnął się pod wąsem. Wszystkie one razem, owszem, nowiutkie, wystawne, nawet przeładowane
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/216
Ta strona została skorygowana.