Potem wianie sunęło dalej puszczami ku wschodowi, gdzie nie było ludzkiej stopy, ludzkiego tchu.
I dopiero pod przełęczą Suligułu, wysoko na skraju puszczy zbudziło muzykantów, również na wesele zdążających.
Łostuńskie puszcze, głębie Wierchowiny puszczowej! Gdzież jeśli nie w szumawie waszej, w świątyni waszej ciszy, całego świata bezdomników smutnych, wątpicieli spragnionych — napoi prawdą!
Stara piastunka na nich tam czeka.
Cierpliwie czeka łaska puszczowa. Ciemno-zieloną zasłoną zasnuje błędy, otuli rany. Oczyści oczy z pyłu, w świeżość ziemi rosistej przemieni pot, oddech spalony — w zapach zielny. I słuchać nauczy — nauczy bez trudu — szelestów z coraz głębszych kryjówek. Puszczowa łaska pozwoli szukać w wdzięczności, łaska pomoże w podziwie odnaleźć Tego, który jest przybytków gałęzistych gazdą, a ponad puszczą duchem szczodrości gwiaździstej.
Do takiej puszczy przyłatali się właśnie — naprawdę ni stąd ni zowąd, bo ze szlaku wiecznej wędrówki — muzykanci cygańscy z Węgier, posłani przez pana z Leordiny do pana z Krzyworówni. Drzemali tam sobie synowie wędrówki, opodal ścieżki na wzgórzu niewielkim, wśród mchów, w głębokim uśpieniu starej puszczy. W drzemce otwierali oczy. Widzieli wysoko nad chojarami usiany gwiazdami pogodny strop niebieski. Uspokojeni zasypiali na dobre. Obok na mchu leżały jak dzieci dobrze otulone instrumenty muzyczne. U stóp ich drgała mała waterka.
Aż tu nagle zakręciło smerekową puszczą łostuńską, jakby wilk stado owiec okrążył. Wielkie gwiazdy zakołysały się nad głowami przebudzonych ze snu. Zasyczała waterka, prasnęła iskrami. Zawyło, zatrzaskało, wdarło się do wnętrza i strzeliło raz groźnie. Zatarasowało w pobliżu płaj jakimś powalonym leśnym olbrzymem. Zapadło głucho.
Niemało strachu wrzepiło biednym Cyhaniukom, tak iż zapominając cudownej beztroski wędrownych sztukmistrzów, wcale małodusznie przeklinali się wzajemnie za to, że zaufali przyczajonej pogodzie jesiennej i puścili się aż z Węgier ścieżkami przez te puszcze.
Ludziom naszym zdaje się czasem, że żadna dola nie jest zbyt ciężka dla Cygana, jakby nie można go dość obarczyć troską, biedą, nawet nieszczęściem. Serca niektóre bywają zatwardziałe obcością, niejeden nie wierzy prawie, że Cygan od-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/22
Ta strona została skorygowana.