Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/223

Ta strona została skorygowana.

Może panom tym wielkim było to nawet trochę przykro, ale słowo się rzekło. I znów pojechał Pinkas przez wody, przez góry, przez ziemie dalekie, tu do Polski, do naszego kraju. I już się nie bał Pinkas wcale. A choć zmęczony był, śpiewał sobie nieraz. A gdy przyjechali wreszcie do Ostrej, choć była już noc, wcale nie poszedł ani do rodziny, ani do dworu, tylko wprost pognał do „Niego“, do wielkiego Rabina.
„On“ nie spał wcale. „On“ wiedział wszystko. Oderwał oczy od książki, wzniósł je ku niebu. W izbie zrobiło się jasno jak w dzień. Powiada „On“ cicho:
— Czemużeś jeszcze nie czekał? Czy nie wiesz, że gdy ta fałda nad światem, Mesjasz jest wtedy najbliżej świata?
Potem dał znak ręką, znów patrzył do książki, w izbie pociemniało..
Pinkas poszedł sobie spać do swojej rodziny. Tak piszą książki stare i taka jest historia prawdziwa o rarytasie — moi panowie.

Bjumen nie śmiał się hucznie jak zwykle, zadumany milczał przez chwilę, wpatrzony w próżną szklanicę. Po czym wstał nagle, popatrzył na niebo:
— Haj! Południe minęło już, Bukowiec przed nami, trzeba nam powoli ruszać dalej. Idę zwoływać moje pasażery i kumpany. Dziękuję państwu za piwo. I jeszcze panu Karolciowi dziękuję, że mi pomógł w tym gadaniu, ha, ha, ha.
— Dziękujemy Bjumenku za rarytasa i daj wam Boże zdrowieczko.
Bjumen przerzucił swą ciężką baranicę przez ramię i zwrócił się wielkimi krokami ku wyjściu. Jasnowłosy student uchwycił sposobność dla dowcipu. Zawołał za Bjumenem:
— Wszystko ładnie, Bjumenie. Rarytas na rarytasie, ale baron Rotszyld i baron Hirsch nie tacy już biedni.
Bjumen odwrócił się, zaśmiał się głośno.
— Ej, paniczu. To są takie interesy, które by trzeba zrozumieć. Oni wcale nie Żydzi.
Student zaciął się na chwilkę, potem zmienił wiatr.
— Cóż wy opowiadacie? A któż odbudował szpital w Czerniowcach i cheder w Kołomyi? Żydzi są i to lepsi.
— Lepsi czy nie lepsi, a wcale nie Żydzi, tylko to sobie przyczepili dla honoru.