boru: wracać, objeżdżać grzbietem lub zjechać zakosami do rzeczki. Te coroczne wyrwy i rany dawały się we znaki długo i dotkliwie. Przeprawa wymagała zawsze uwagi, skupienia. Tam gdzie był objazd stokiem trawiastym, droga tuliła się do stoku, była szczególnie miękka i wygodna — tak długo dopóki wozy nie rozbiły jej, a deszcz nie rozmył i nie spłukał zmierzwionej wozami murawy. Dopiero całkiem wysoko, na płaskim grzbiecie strudzone wehikuły używały sobie przestrzenności i łaski Bukowca.
Ta jedyna droga powiatowa, tak niedoskonała, a niejednokrotnie karkołomna, łączyła z dalekim światem i wiązała wokół siebie całą sieć traktów kraju huculskiego. Traktów swoistych: nieraz bardzo starych, dalekobieżnych płajów konnych albo leśnych kolein, tropaszy wyrębowych, używanych w zimie dla sań. Bądź też deptaków łąkowych: to wyżłobionych przez wieki dróżek rodowych, nazwanych według tego lub owego rodu — Szkryblakowy płaj, Kopylcewy przejazd, Forgilowy zakręt. Czy też prywatnych ścieżek do jednej tylko chaty wiodących: Iwanenkowy przechód, Wasyłynczyna ścieżka. A wreszcie labirynt chodów myśliwskich, niedźwiedzich i jelenich, nieraz znaczonych tylko skokami, dla skoczków tylko dostępnych. Lub nawet siatka śladów tajemnych dla pątników samotnych, śladów co wiodły — któż wie dokąd? Carynkami bezkreśnymi biegnąc, ścieżki przecinały Bukowiec we wszystkich kierunkach. Ciągle napotykały wygodne, czasem schodowe przełazy lub worinia. Przy konnym przejeździe trzeba było je rozłożyć a potem złożyć na powrót.
Chaty poukrywane starannie w zagięciach Bukowca z daleka dawały o sobie znać dymami. Gdzie dym, tam życie, tam ukryte łono chaty — piec, tam serce chaty — watra. Tam cały ród watrowy. O tym powiada stara przypowiastka: mama tłustula, córka krasula a wnuk kędzierzawy.
Idąc ścieżkami, kierując się podług dymów, wędrowiec zagubiony w rozległym gnieździe Bukowca, otulonym podobnymi do siebie, trawiastymi wierchami, odnalazłby niejedną starą grażdę gazdowską, zawartą jak zameczek obronny. Czasem zagrzebana w ziemi, jak kwoka tuląca pisklęta, ku ziemi pilnie głowę kłoni. Czasem jej dach sterczy jak grzebień czupurnego koguta. Czasem chata rozprzestrzeni płachty skrzydeł ciężkich jak głuszec bojowy. A życie jej podobne życiu drzewa samotnego, które ze światem tylko w pewnych porach roku widzialnie się wymienia. Stary pomnik słowiański, w którym
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/227
Ta strona została skorygowana.