od pradziadów przekazane — słowa pierwowieczne. Przez cały dzień a także w nocy chronią człowieka od złych, nieżyczliwych spojrzeń, od zgrzytów jakichś, od podźwięków obcowania złego lub nieszczerego, od jego kwasów gryzących. Od dni mających jakąś fatalność w sobie, od chwil czyhających z jakąś pułapką na nieświadomych. Pierwowieczne słowa zastawami chronią od niewidzialnych dalekich prądów piekła. A mają w sobie także potęgę, by odesłać „obertyn“ temu kto je nasyła. Słowa te leczą tęsknotę, gdy się wkleszczy w człowieka. Kto nypiąc i wędrując całe życie po Wierchowinie i po Bukowinie nauczy się osiemdziesięciu głównych słów pierwowiecznych, latać będzie po światach, choćby urwał tylko po jednym słowie od wtajemniczonych, a strzegących swej mocy wielkich przemówników, jak to uczynił ów Kopel z Rożna pod Bukowcem.
A gdzieś tu jest zawsze w górach jeden taki, nikt nie wie który — tak powiadają — świadomy a sprawiedliwy, którym trzyma się świat.
Serdeczność i uprzejmość w kraju wokół Bukowca jest niewyczerpana. Z niej czerpie się świadomość, że słowa trzeba strzec, aby nie zmąciło świata.
Za chatami w miejscach szczególnie zacisznych, całkiem daleko od dróżek, niespodzianie napotkasz zaświatowe rajskie ustronia, ogrody lub sady. Gdzie bukowiny, gdzie leszczyny, tam mogą być i sady, a gdzie sady, tam kukurudza. Od strony dolin, od Jaworowa kukurudza już od lat uporczywie i walecznie odwojowywała stoki od leszczyn, a śliwy, czereśnie i jabłonie nieraz w zgodzie mieszały się z leszczyną.
A dalej, tonąc już w zawiei traw i łąk nie dojrzysz już dymów, nie natkniesz się na ludzi, nawet głosów nie usłyszysz. Napotkasz jeszcze tylko stogi. Nowe tęgie stogi o dachach jasnych jak kapelusze junackie i w pasie ściśnięte jak smukłe junaki. I stare stogi, co różne wyrażają dzieje: jeden wykrzywiony dziad, nadszarpnięty, czupryna skłaczona — poddał się doli. Inny głęboko w ziemię wkopany, zasrebrzony mchem, trzyma się prosto — ani drgnie. Kiedyś może nagle się rozsypie.
Daleko, zagonami zapędziły się w bukowiny carynki, ciepłe pastwiska i polanki śródleśne. I na nich także dzikie gatunki stykały się ze swojskimi. Nieraz jeszcze krowa natknęła się niespodzianie na niedźwiedzia. Jeśli umiała na podobieństwo konia wyścigowego przesadzać płoty i worinia, uchodziła
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/229
Ta strona została skorygowana.