Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

często nie uszkodzona lub lżej ranna. Za to byki same z siebie uczyły się walczyć. Zapamiętale stawiały rogate czoła napastnikom. O tym niejedna przypowiastka do dziś się przechowała. Jeszcze dalej zapuszczały się pastuszki: przez cieniste jary, poprzez wieczne rosy, w mroki leśne. Hen, na granicę powiatu, za granice powiatu. Nad granice kraju? Może w jakąś obczyznę — wołoską lub węgierską? Tam, gdzie nikt już nie wie czyj las, czyj kraj, gdzie tylko wody kreślą miedze i granice. I gdzieś na obfitej uczcie afinowej z buziami i nosami zasmarowanymi do siności od smakołyków, nalatywały na dzieci niedźwiedzie. Któż zląkł się więcej? Któż to wie? Zmykały jedne i drugie co tchu, każde do swojej mamy. Ale zaraz potem oglądały się jedne i drugie. Żal im się zrobiło, że nie zadowoliły ciekawości, że nie pobawiły się tam z tymi dziećmi z innego świata, jak to bywało niegdyś dawniej. —
Nie tylko przy ścieżkach, także przy drodze kołowej były umyślnie dla podróżnych sporządzone jodłowe rynienki, ozdobione kolorowym krzyżykiem jordanowym, „ciurkała“, którymi woda ze źródełek ściekała ku drodze. Tych ciurkał i wodopojów nie urządził na pewno ani wydział powiatowy, ani żaden inny zarząd dróg, ani nawet sam dobrotliwy dziedzic z Krzyworówni. Jacyś nieznani ludzie, mający dużo czasu wystrugali te rynienki, wydłubali kłody smerekowe i utrwalili je starannie z prośbą rewaszową o „prostibih“: aby modlitwa strudzonych wędrowców i wdzięczne westchnienie zwierząt spływały na nich i na ich ród! Tam odpoczywano i popasano.

2
SĄSIEDZI

Podróż karawany woźniców i gości bałagulskich choć uciążliwa, wcale nie była nudna. Urozmaicali ją szczególnie miejscowi ludzie, którzy przyłączyli się przypadkowo. Na przemianę zabawiali przybyszów opowiadaniami i rozmowami, to gazda Semienennyk spod wierchów spod Czarnohory, to sławetny myśliwiec Jurysko Krasijczuk z „końca świata“, jak mówiono, czyli z pustelniczego, rodzinnego osiedla u źródeł potoku Wołowego między Kosmaczem a Żabiem. To przygrywali i śpiewali dwaj bracia Lulijczuki, robotnicy leśni z Bystreca pod Czarnohorą.