Niemłody Hucuł zwany Semienennyk niósł z Kosowa na plecach cetnar kukurydzy. Podtrzymywał go ręką, w drugiej zaś ręce miał dyndającą się na powrózku topkę soli. Na zaproszenie woźniców przyłączył się do karawany. Na miejscach bardziej równych lub z góry na dół kładł swój wór na jeden z wozów. Pod górę na stromsze stoki znów brał wór na plecy dla ulgi koniom.
Od wielu lat widywano tak Semienennyka dwa lub trzy razy do roku na drodze kosowskiej. Miał spory szmat drogi ze swej chaty puszczowej do Kosowa, tam i z powrotem, z jakie sto pięćdziesiąt kilometrów. Chudy, wysoki, bez kapelusza, z długimi jasnymi, już siwiejącymi włosami, spadającymi na plecy, z jaskrawymi besahami z przędzy, ilekroć schodził z gór, lekki i jakby lotny, niestrudzenie pochłaniał drogę swoimi przydługimi nogami. Z powrotem szedł już powolniej, zawsze z worem zboża na plecach i z topką soli na sznurku. Z powrotem wstępował po drodze do znajomych. Z Czarnohory przynosił wieści o burzach, o niedźwiedziach, o zwierzynie lub o paszy na połoninach. Albo zapytywany przez gazdów, informował wcale dokładnie o losach i powodzeniu niejednej krowy z Jaworowa, Sokołówki, i z Kosowa, które widział na połoninach. Zabierał z góry wieści o całym powiecie i o jego życiu. Przejmował się nim nadmiernie. Potem przez pół roku nieraz nie ruszał się z Czarnohory. Mieszkał sam bez rodziny. Latem ubierał się na niedzielę świątecznie i szedł w połoninę odwiedzić krowy swych znajomych i pobratymów.
Tym razem trafiła mu się okazja nie lada. Spotkanie z tyloma obcymi ludźmi, którzy jechali z daleka, hen spoza Kosowa i zza Kołomyi, z tych ciekawych obcych krajów, w których ani sam Semienennyk ani nikt z jego rodu nigdy nie był. Było oczywiste, że zatrzyma się na weselu. Przypadli sobie jakoś do gustu z Januńciem. Obaj trzymali się Bjumenka i jego fury. Trzymając rękę na worku umieszczonym na tej furze i wciąż pilnując wozu uważnie, Semienennyk opowiadał jak to latem niedźwiedzie codziennie kursują koło jego chaty, tak dokładnie jak bałaguły kołomyjskie do Kosowa.
Niektórzy spośród bałagułów i mieszczan oglądali się nieco lękliwie, jakby już tu na gościńcu na Bukowcu miały być niedźwiedzie, a Semienennyk tak opowiadał o niedźwiedziu-sąsiedzie:
— Gdy świta lub gdy zmierzcha się, wymknął się już niedźwiedź z gaury. Albo gdzieś z jaru, z legowiska — ku
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/231
Ta strona została skorygowana.