do okna. Postanowił wreszcie: „to nas nie dotyczy“. Ułożył się na stole wśród papierów.
Na chwilę granie wiatru zatrzymało się w bramie skalnej między Hromową a Synyciami. Piszczało tam tylko i pojękiwało długo, jakby siłą-mocą wciskało się w szyję Czeremoszu za Bereżnicą. Widać natłoczyło się wreszcie i znów zadęło. I nagle zbudziło wszystkie sady w Krzyworówni. U nich wciąż było lato jeszcze. Gwałtownie zadrżały drzewa napadnięte znienacka. Gięły się rozpaczliwie, jakby już miało je łamać. Ale skończyło się na tym. Tylko nie pozrywane jabłka posypały się obronną kanonadą, a mieszkańcy dworu, co zmęczeni mozolnym przygotowaniem wesela zaledwie posnęli, od razu na równe nogi powstawali.
Gospodarz zaświecił dużą ruchomą lampę naftową, przytwierdzoną z boku ściany. Wdziawszy ciepły chałat oglądał naprzód barometry w oknach pokoju. Po czym otulił się staranniej, wyszedł na tył domu, na galerię, by i tam obejrzeć przyrządy meteorologiczne. Barometry trzymały się. Było nadspodziewanie ciepło. Wszystkie drzewa, nawet stare modrzewie gięły się w wichrze, aż żal było patrzeć.
Czeremosz szumiał jasno, niebo między szczytami, a co ważne między Tarnoczką i Ihrecem — było wyiskrzone gwiazdami. Świerszcze śpiewały równomiernie, przeciągle. W dużej sieni obok komina zapach dymu był słaby.
Wszedł na przód domu, na ganek. Zajazd z dziedzińca był zasypany liśćmi, schody i deptaki pod gankiem usłane płatkami róż. Zobaczył światło w pokoju pani domu. Wszedł do pokoju: „Nie śpisz, Otille? Pogoda zapewniona na tydzień. Dla nas zapewne wystarczy“.
Pani domu była już ubrana. Dla niej nieraz za mało było dnia. Stąd mawiała, że chciałaby aby dwa dni były razem, tym bardziej wówczas w okresie przedweselnym. Nie kładła się już aż do świtu. Cały dom zresztą spał dalej.
Gospodarz wrócił do swego pokoju i usiadł na jednym z niskich foteli sprężynowych. Fotele te wysokie, o oparciu bardzo szerokim okrągłym, obite były szorstkim a ciepłym materiałem czerwonym ze złotymi drucikami, używanym przez kobiety huculskie na zapaski. Zapisał w rubrykach daty meteorologiczne, skreślił swoje uwagi o pogodzie. Potem czytał długo, w przerwach nasłuchiwał wiatru.
Przyczaiło się, znów wzięło rozpęd. Dalejże hasać przez jedne, przez drugie, przez trzecie pasmo. Lasy na Bukowcach
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/24
Ta strona została skorygowana.