z wszystkimi w przyjaźni, a z watażkami, z opryszkami w pobratymstwie najlepszym.
Wozy ustawiły się w poprzek drogi, a konie wyprzężono. Za porządkiem pojono je długo. Potem umieszczono je w zagłębiu pod dość wysokim skopanym brzegiem drogi, po obu stronach źródła. Dostęp do ciurkała od drogi pozostał wolny.
W zagłębiu pod brzegiem było dość cicho. Tylko źródło kipiało i szeptało. Po przełęczy wiatr hulał bez przeszkód. Było ciepło jak na wiosnę. A więcej światła niż o którejkolwiek porze roku. Toteż pyszniej niż na wiosnę świeciły dalekie bukowiny różnobarwnym listowiem, potężne bukiety świetniejsze niż aleje kwiatowych drzew. Na ich brzegach jaworzyny snuły jaskrawsze, jeszcze misterniej haftowane ramy.
Ktoś przybyły z krajów szarych, mgielnych, z okolic już uległych jesieni, gdzie nie tak włada światło — podziwiałby niemal z wyrzutem: to piękno niezrozumiałe — bo bezpłodne. Puste jak kłos bez ziarna. Bo jakże je wytłumaczyć? To nie wiosna, nie czas na gody, na przepych barw, wabiący owady — motyle, pszczoły, trzmiele.
Czy jest możliwe piękno bez płodzenia? A tu nie ma tej nadziei powszechnej, którą co wiosnę na nowo grają — brzęczące, skrzydlate ludy Boże. Veni Creator! Śpiewają organem wszędobytnym. Uroczystym a niewyczerpanym w płodzeniu i nadziei. Jesień choć bogata — smutna: pozostała jej próżna pycha bogaczy. W umieraniu nawet — próżność.
A niedzisiejsze, niezmożone wiekami bukowiny świętowały bez smętku te gody nie swoje — weselisko światła. I za to wywyższyło je Światło. Niebo ogarniało kuliste buki i szczytowe zespoły buków zewsząd tak, że samo zniżyło się do nich. To ciepłe były, uśmiechnione, gościnne — pragazdowskie. To w wichrze pałały jak rozczochrane watry, bezogniste stosy ofiarne dla światła. Przez nie w porywach wichru w niebo wtopiony był cały Bukowiec.
Sypały się liście jaskrawe i stroiły całe gniazdo Bukowca w ciszę światła i w grę wiatru, od świata odsunięte. Tylko dymy niesione skądś wiatrem, przypominały, że tutaj gdzieś mieszkają ludzie.
Huculi podkładali swoim koniom świeżej otawy, a miejscy woźnice — obroku. Huculi otwierali drewniane rzeźbione rakwy i częstowali mieszczan masłem i bryndzą. Mieszczanie zdejmowali z wozów swoje kosze i zawiniątka, z kolei częstowali chlebem, wódką, kwaszonymi ogórkami. Semienennyk
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/247
Ta strona została skorygowana.