doglądał wszystkich koni, wciąż zgartywał otawę, poprawiał worki z obrokiem i kontynuował rozmowę z Krasijczukiem. Niektórzy słuchali, inni położyli się na wozach. Dymili fajki albo drzemali.
— Jak zobaczyłem — mówił Semienennyk, co jakiś czas spoglądając ku koniom — że trzeba już od Żabiego ciągle zdejmować kapelusz, czapkować panom i Żydom — chodzę bez kapelusza. Mówię każdemu zawsze: Sława Isu! A był tam dawno jeden tylko na Żabiu półślepy staruch taki, Łuskurija hodowaniec, sam zawsze bez kresani chodził! — co mię pochwalił za to. Dobrze to robisz — powiada — bo świat i niebo to cerkiew Boża, wielka cerkiew. Zawsze trzeba je czcić. Dniem do słońca modlić się — nocą do gwiazd. —
— A mnie? — skandował Krasijczuk — cóż to mnie szkodzi zdejmować czapkę? Gdym poza swoim gruniem, poza swoją chatą? U siebie ja król, a tam dalej — I tobie cóż to szkodzi?
— I kraśnie to mówisz, Jurysku, żeś król — śmiał się Semienennyk — daj ci Boże zdorowieczko! A przecie sam powiadasz — ani brata Matijeska, ani chłopca nawet Sokołana nie możesz osiodłać.
— Ja i byka nie siodłam — ja i krów nie siodłam. One nie do siodła. A jak król — ha, ha, — to niby co? To już dla wszystkich niewola i kryminar? A chudobę, a durniów — skasować? Hospody! Niech żyją na pożytek. Ale odpowiedz ty o co pytam. Co tobie to szkodzi zdejmować kapelusz i kłaniać się?
— Widzisz — ja sobie myślę, że chrześcijanin swobodny — odpowiadał wstydliwie Semienennyk nie kończąc.
— Hoj, Semienennyku! człowiek i ja swobodny, na pewno hardziejszy od ciebie. A czym chrześcijanin? Ha, ha! Kiedy u nas na Wołowym nie ma księdza. I nie będzie. To nie ma kogo o to zapytać. Ja strzelec, rozumiesz?
— A cóż to znaczy? żeś bezwirok? Czy może bożkochwalnik jaki? Z tych, z zapisanych „jemu“.
— Ale gdzie tam, ja — Krasijczuk! Pewnie gdyby mi kiedyś coś tak szepnęło, to rąbnąłbym głowę jakąś tak samo jak Fudor. Na pewno lepiej. Ale nigdy z zaczepki, za darmo, broń Boże! Tylko naprawdę za obrazę. Pewnie: Matijeska tak samo jak Bahrija — broń Boże puszczać do miasta! A mnie co tam? Ja u siebie szczęśliwy —
I gdzież lepszy ode mnie? A tak. Słowo moje twarde, nie
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/248
Ta strona została skorygowana.