Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

gorsze niż dziedzica albo cesarza. I co mi to szkodzi, że ja niby durny chłop. Ten, któremu się kłaniam, to może sam durny cep, cały dzień biegłby za mną i kłaniałby mi się bez ustanku: gdyby wiedział kto ja. A po co? Aby z zazdrości naszeptał naokoło. Aby napchali się w góry, aby odebrali wszystko? Najmocniejszy niedźwiedź nie obroni się przed łają wilków. Niech myślą, że durny chłop. Nie chcę ich strojów, nie chcę ich pisma, całkiem nie chcę być panem miejskim. Niech żyją sobie w norach swoich i niech się tam tłoczą. Ale ty, bratczyku, z niedźwiedziem się nie wadzisz — to ci się udało — a z Fudorem nie udało ci się, choć widzisz go raz na rok.
— Widzisz, Krasijczuku, pierwszą zwadę w życiu to mam z Fudorem. I to nie zwada, ale ja nie będę mu się kłaniał za to wszystko. To przed rokami jeszcze zaczęło się, nie tak dawno, ale będzie lat dwadzieścia czy dwadzieścia pięć, kiedy Fudor wrócił z wojska. I przedtem zuchwały był, to wiadomo. Palcem w pierś pukał, chełpił się wciąż: „Ja Doboszowy prawnuk, tu moje prawo!“ Zbytki lubił. Ale to nie to. Wrócił przekręcony, całymi dniami na dole hulał z lubaskami. A miał ich regiment, któż to widział! Bywało idę ja jak teraz i głośno im powiem z daleka: „Sława Isu!“ A one wszystkie razem z karczmy (a ich coś dziesięć czy dwanaście): „hau-hau-hau!“ Naprawdę, po psiemu haukają na mnie. A tam na ganku w karczmie Fudor odbywa swoje raporty. Wszystko po niemiecku, cały wojskowy regulamin cesarski. Takie to słówka nabożne i litanie takie przywiózł ze świata. Krzyknie głośno: „Lubaski! habt acht!“ Stają w rząd, meldują się. Potem krzyczy: „wstecz zwrot!“ Odwracają się tędy i owędy. Potem rozzłości się o coś i wrzaśnie: „Kurwy abtreten!“ Rozchodzą się zatem powoli. Woła je z powrotem, jedną posyła po wódkę, drugą po tytoń, trzecią po bułki, a czwartej każe gdzieś tam coś ukraść. I tak to idzie. A która nie posłucha albo nie zwija się prędko, tę wymarszka dobrze i nie weźmie z sobą spać. Potem już przychodzą go prosić. I robią na rozkaz wszystko co każe. Nawet przysięgają w sądzie, gdy potrzeba. — Więcej nie pozdrawiałem ich, omijałem jak mogłem. Fudor przymawiał mi czasem — to szpetnie, to z naśmieszką. Nie odezwałem się nigdy ani słowem. Kazał mi wtedy powiedzieć, że mnie zetnie. A potem — ech, do jutra by o tym gadać. W tych rokach, w tych dwudziestu pięciu, cała dola Fudorowa grała taj huczała. Ciężka — i już mógłby zapomnieć. Gdzie tam — teraz od kiedy mnie raz zobaczył z karczmy, znów się odgraża.