wywijały się bez lęku, wtórowały ochoczo: potężne starodrzewy na Rokietach zaledwie mruczały. W bukowinkach podgórskich tu i ówdzie trzasło coś i upadło.
Aż w Ropie-Uroczysku, w kotlinie między Kniażem a Waratykiem rozpasały się figle wiatrowe. Tam bowiem, na karczowiskach, wśród na wpół wyrąbanych bukowin, nowi a śmiali — dla wiatru może zuchwali — przybysze nastawiali sobie, jak zabawek mądraśnych, wież wiertniczych. Poprzez przerzedzone bukowiny, przez wyrąbane z lasu przełęcze rozdzieliły się wichry na cztery głosy. Zawszeć je słychać tam, na stokach kopalni na wietrze: przeciągłe jęki strun harfianych, niskie tony fłojery, koloratury fletni, piszczałek gwizdy. Tam grały i wówczas. Dały radę bukom potężnym, lecz samotnym, a tak osaczyły wieże, że jedna za drugą fikały kozły. W lesie i na kopalniach strzaskane kłody pokryły ziemię niby rozsypane zapałki. Obudziło tam wszystkich, wstrzymało ruch kopalń.
Lecz wiatr, jeśli gdzie to tutaj, naleciał na takich, co mu sprostali. Na przeciągły alarm syren wysypały się z domków, z ogrzewalni i z szynowych zabudowań dziarskie postacie robotników. Siarczyście wymyślali po mazursku wiatrowi, odgrażali się mu nieprzystojnie. Kierownicy kopalń, mieszkający daleko aż pod Kamienistym, aż pod Kniażem, zjawili się niezwłocznie. Gorączkowo uprzątywano rumowiska, usuwano kłody, rąbano, piłowano, aż trzeszczało wszędzie. Posłano wozy po nowe słupy dla wież. Rozlegały się wprawdzie ostrzeżenia by uważać, bo przecież wiatr wciąż zagraża stojącym jeszcze wieżom. Na to nikt nie zwracał uwagi. Bez rozkazów młodzi robotnicy wdrapywali się po stopniach przymocowanych do wież lub wprost po słupach na wieże tańczące w wietrze. Ubezpieczali je, przywiązując każdą z trzech lub czterech stron manilowymi linami do wystających z ziemi rur głęboko wkopanych.
Pan Szczepanowski, z odkrytą głową, w niebieskim płóciennym ubraniu robotniczym i szalu przebiegał wszystkie kopalnie. Widział, że wszystko idzie sprawnie, upominał wszystkich tylko, by broń Boże nie palić tytoniu. Zgadywał, że w przekorności młodzieży robotniczej wobec najazdu wiatru kryje się może diabla chętka by zaćmić tak sobie, by łyknąć wonnego dymku. Zrozumiano go od razu, zrozumiano, czym byłby pożar gazów naftowych wśród wichru. W końcu rzucił hasło: „Do rana uporać się z wiatrem!“ — Te słowa przebiegły przez wszystkie kopalnie. Nie tylko ubezpieczono stojące wieże,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/25
Ta strona została skorygowana.