Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

tu ani jednego dnia. Bo jak tak, to po co te podatki? te siandary po co?
— A ja wiem po co? Bo zaprowadzili. Może podatki po to, żeby były drogi i gościńce — odpowiedział Semienennyk.
— Dajcie spokój! — mówił gromko Bjumen — oni mają rację. Jak za dużo będzie siandarów — to będziemy służyć siandarom. A tak jest taniej. Ja nieraz to myślę. I nawet w tych, w naszych książkach tak stoi: Rachunek tędy i rachunek owędy. I wychodzi, że lepsze trochę strachu niż wielkie koszta. I lepszy krótki strach niż długi.
— To właśnie — wysilał się Januńcio — i wedle Fudora słusznie mówicie. Ja takie pamiętam. A nie u każdego umiejętność — aby słowo jak z książki — tak. A to nie. — Szkoda. — Mój wnuk, ten co teraz już lepi u mnie — delikatna ręka, już bym go uczył barwić! — kiedy był mały, także coś powiedział na rozum. Ale to nie od razu. I on coś pokosztować musiał. Naprzód chłopcy na ulicy go turbowali. I — przykro proszę — chłopczyna słaby, co dnia dostawał swoje porcje. A kapitulacji nie dawał. O! Nie i nie! Jeszcze krzyczy do nich — i beczy, bieda mała: „Ja będę pociliantem — tak przekręca — i was wszystkich siablą zastselę.“ A jakże. Chłopcy tymczasem — przykro proszę — dokładają mu. I wtedy już on do domu z bekiem. I jeszcze głośniej zawodzi: „Pociliantem będę i siablą zastselę tę przeklętość!“ A żona — babcia mu się liczy — główkę głaska, pieści i z dobra przemawia: „Rybeńko, cicho, cichońko, gdzież tobie policjantem być? szlacheckie dziecko — z Jasieńczyków, od króla Piasta...“
I proszę — co się dzieje. To zrozumieć trzeba. A było to więcej niż dziesięć lat temu. Syn mój w pułku cesarskim — Parma regement — w Kołomyi. I ma odchodzić do Bośni. Tam już wtedy było na ostro. Cesarz tak całkiem-dokładnie z tą Bośnią. A Turek swoje: „Przepraszam, nie!“ I bieda! Syn właśnie o tym daje znać przez Bjumena. Widzimy: wóz staje przed górą pistyńską. Biegnie sam Bjumenko i papierem strasznie już z daleka macha. Zlękliśmy się. A to pisze syn, aby do Kołomyi przyjechać. — Pożegnanie. Pośpiech okropny. I już na drugi — nie, na trzeci dzień — pełne te różne koszyki, gotowe te drobiazgowości. A mały wnuczek naparł się, że Boże broń! „Wujcia i wujcia mego chcę pocałować! Wujcio żołnierz i ja żołnierz; jadę sobie z moim dziadziem.“ U kobiet protest — a ja nie, niech jedzie. Choć ciepło, owinęły go w wielki szal kolorowy, co to jeszcze od mojej matki. Drobiazgowości