Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/253

Ta strona została skorygowana.

w koszach wynosimy. I czekamy na drodze. Bjumenko już wiedział, siedzenia przygotował, sianem wyścielił — daj mu Boże zdrowie. A tu jeszcze kłopot jeden: piesek ulubiony wnuczka też pcha się do jazdy. Wnuczek bardzo tłumaczy, że Burek także chce do wujcia. Ledwośmy ich rozłączyli. Na furze Izraelici brodaci — nie wiem już ilu ich tam było — posadzili dziecko między siebie, klepią przyjaźnie, miodownikiem traktują. Jazda przyjemna. Galopem — Bjumenko od tego majster — i my w Kołomyi, jeszcze przed nocą. I zaraz do koszar dźwigam te koszyki. Tymczasem halt! — oho! za późno, nie wolno. Nie wolno i już. Przyjść rankiem na rynek: defilada i pożegnanie także.
I rano cała Parma wyległa na rynek, całe wojsko kołomyjskie. Ludu dużo, wszyscy jak ja z koszykami. Płaczą kobiety, jak zawsze. Czekamy gromadą. Regement wyglansowany w szturmczakach. I jak zawsze: panowie komendy gładko wykrzykują, a regement gładko się suwa tędy i owędy. Prezentiert! Habt acht marsz! — nogami walą! Paradują, paradują, przysięgają, hurrakają, nawet strzelają w powietrze.
Wnuczek przestraszył się, posmutniał. Tak się rwał do wujcia, a teraz mówi: „Nie lubię tego, ja chcę na furę, do Bjumenka, do domu.“ Odwraca głowę, nie chce patrzeć. „Chodźmyż z wujciem, synku — powiadam — do koszar.“ A on znów się uparł: „Nie pójdę i już“. Odprowadziłem go na plac sianowy i ułożyłem na furze, na sianie. Sam ledwie na czas do koszar dobiegłem. Pożegnałem się z synem. I proszęż ja — przykro to było. Bo już ich wołano, tu alarm, tu łap-cap. I roboty tam porządnej żadnej nie widać, tylko wszystko ot tak, po wojskowemu, łap-cap.
Wracaliśmy znów z Bjumenem — galopem po prostu by być na noc w Pistyniu. Wnuczek cały czas spał na furze. Rozespał się. W Jabłonowie popas, chcę mu dać popić mleka. A on maże się, chory czy co? Pytam go zatem: „Co ci duszko, boli cię co?“ A on szepce: „Dziadziu, ja się boję.“ — „Czemu się boisz, rybeńko, my już w domu migiem. Powiedz, czemu?“ — „Przez wujcia boję się“. — „Nie bój się, doneczku — mówię — Pan Bóg łaskaw, wujcio zdrów wróci, wujcio tęgi żołnierz. I gościniec ci przywiezie z tej Bośni.“ A on dopiero w bek: „Ja nie chcę wujcia, wujcio zwariował jak ten Zejłyk.“
U nas w Pistyniu taki Izraelita był, biedak, podarty, rozczochrany i chory — umysłowy za przeproszeniem. Czasem