łeńko. O jego zamiłowaniu do płci słabszej innych wyznań ułożono piosenkę:
Mołodeńkij Hamerłeńko w niczo ny dufaje
Łysz u toty Hucułoczki, szo win ich kochaje.[1]
Hamerłeńko był to młodzian udany o rysach regularnych niemal pięknych, o migdałowych, ciepłych i łagodnych oczach, o pełnych, dziecinnych ustach. Lecz dla zabawy lubił stroić miny. Wtedy wypulał oczy, rozciągał usta, napinał nos, przybierając wyraz twarzy podobny do błazna jarmarcznego. Próbował grać na skrzypcach melodie huculskie, przekomarzał się z Lulejczukami.
— Dobry u was czas na muzykanty. Tacy honorni i pyszni chodzicie jak pawy. Toto musicie zarabiać — graniem i śpiewaniem. I ja przebieram się od jutra, biorę pistolety, prochownice, przystaję na Hucuła. —
— Oj ty, Hamerłeńku, mądralo! Chybabyś tak sto lat grał. Nas inne muzyki poratowały. Także grają — niebrzydko, a głośno. To butyn —
— A cóż tam tak gra?
— Jak z góry ryzą wali „biłania“ — kłoda okorowana, taka gruba jak kopica siana — to ci gra! Oj, pod wierch smereki tańczyłbyś, Hamerłeńku mądry — gdyby ci taka pod nogami zagrała. Ot, z tego tańca zarobki nasze i z tej muzyki stroje. A to nieraz niedaleko od „priwilia“ — jeden krok od umarłej śpiewanki.
Hamer wzdrygnął się:
— Brrr... nie mówcie takie — poskudne słowo. Broń nas Boże! Lepiej grajmy! — znów próbował grać razem z Lulejczukami. — Ja tego nie umiem — mówił rozciągając usta. — To zwariowana muzyka. Śpieszy się, ucieka, skacze, jakby się urwała ze sznurka. A stoi na miejscu — przedrzeźniał melodię, szastając pospiesznie smyczkiem po jednej strunie, wydobywając z niej wciąż jeden i ten sam ton. Śmiano się trochę i zrezygnowano z jego pomocy.
— No, Hamerłeńku, tyś skrzypek dobry, nie ma co mówić, ale do tego durnyś.
Lulejczuki pomagali sami sobie. Naprzód Procio przyłożył fłojerę do ust, przymknął oczy i grał długo jakąś wiatrową
- ↑ Młodziutki Hamerłeńko w nic nie dufa,
Tylko w te Hucułeczki, które kocha.