Bukowcu, znad niewidzialnej watry jałowcowej, z głową w białych kłębach, sunął ku nim.
Mimo woli obecni zaczęli wstawać, a niektórzy zsiadali z fur. Hamerłeńko przeraził się na chwilę. Schował się za Bjumena. Potem cisnął jedną ze swoich min ku Bjumenowi i szepnął:
— Joj, to może ten z tamtego świata...?
Wszyscy zawołali gromkim chórem witając dziada:
— Sława Isu, taj wam!
Dziad przystanął na chwilę jakby dopiero teraz ich ujrzał. Nie spiesząc się odpowiedział tętniącym głosem z głębi piersi:
— Na wieki sława Jemu, Słoneczku świętemu! — odwrócił się do słońca i skłonił się. Potem dodał: — Gośćcie u nas zdrowo, lubietka!
Szedł dalej ku źródłu. Hamerłeńko ośmielił się, podskoczył ku dziadowi, aby mu pomóc nabrać wody. Zdziwiony zobaczył, że dzban był prawie pełny. Lecz staruch lekko wysunął lewą rękę i zatrzymał go. Na lasce giętkiej jak trzcina zobaczył Hamerłeńko znaki karbowane, podobne literom. Starzec tedy sam poszedł do źródła. Poczekał chwilę, aż dzban się napełnił. Wziął go jeszcze ostrożniej, przytulił troskliwie prawą ręką do piersi. Ani kropli nie uronił. Przystanął chwilę, wzniósł głowę poważnie i milcząco oglądał obecnych. Od kiedy bawił między nimi, zapachniało przenikliwie dymem jałowcowym jak w kolibie.
— Dziadeczku, jakiście wy jeszcze zdrowy, jaki swobodny! Jak trwacie nam, dzięki Hospodu! Tak tu się wam żyło daleko od świata — powiedział brodaty Szizel, karczmarz z Krzyworówni — szczęśliwie.
Staruch pomilczał trochę. Potem odpowiedział znów zbyt głośno, jakby wołał z jednego grunia na drugi:
— Ha? Szczęśliwie? Dopóki młody był-jeśm, całą mogiłę żurby dźwigałem. Aż kości trzeszczały. Oj, dźwigałem: taką jak ten Ihrec. A nie moje własne żurby, co tam? Tylko sypało się to na mnie zasową cierni to znanie bolesne. Com widział, com słyszał — A co dumy mi niosły, a co z daleka różne szło na mnie. Nieraz-bych już uciekał sam od siebie. Nie znałem jeszcze jak to na plecy brać. A potem dostał-jeśm — sposoby. A prawda, im ja starszy — tym mi lepiej. Ze starymi żyję, z dawnymi. A ich nie ma już tu na tym świecie. Co im bieda zrobi? Żurby o nich nie mam. —
Dodał jeszcze po chwili milczenia:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/259
Ta strona została skorygowana.