staje. Żadnej bidy nie nasyła ani przez Daradudę, ani przez innego czorta.
— I proszę-ż, właśnie słyszałem, i choroby ciężkie i śmierć nasyła, jak zbrodniarz, bez kary — nie tylko jakieś tam strzelby —
— A strzelba to mało? U nas strzelba zamówiona — to śmierć. Ale prawda, dużo rozpowiadają, że i strzały do gardła nasyła i ciężką leżę i śmierć. Tak nagle coś capnie człowieka w nocy albo gdzieś wysoko w drodze w obczyźnie. A niech go! Tfu czort! Lepiej pod wieczór go nie wspominać. I nie przypominać się! Bo ten z czortami swoimi z daleka może nas dostrzec.
Palij z wyrozumiałym uśmiechem wyjaśniał powoli:
— Na to jest sposób. Zawczasu pójść do drugiego, ale to do sławnego przemównika. I zapłacić, nie skąpić! On da ochronę, da zastawę mocną, co tamten prąd zatrzyma. Albo jeśli chcesz — nawet obertyn zrobi, odbije to z powrotem. I to nie byle jak. Jak sobie chcesz. Jaki towar wybierzesz. Tak samo jak w prawie, w procesie — u adwokata. A ten i pouczenie ci da jak adwokat i sposób da jak doktor. Na to potrzebny pieniądz. I rozumny człowiek niech o to dba. A niejedna by was ominęła bieda, gdybyście tak mieli wiadomość i sposób. A najwięcej pieniędze... Oj tak, moi mili, a nu, przypomnijcie sobie...
Wszyscy umilkli. Może niejeden przypomniał sobie jakiś kłopot, niedopatrzenie, jakąś biedę czy stratę.
— A tak, bo człowiek nie chudoba — ciągnął dalej Palij wyniośle — musi się radzić mądrzejszych, praktyków, tych co znają sposoby. I zapłacić za to. Nie tak, za durno. Toż pieniądz mieć musi, mieć powinien! Patrzcie na Żydów. Najbiedniejszy Żyd ma pieniądze. Bo ma rozum. I każdy dba o siebie i o rodzinę. Do doktorów biegają. Z biednych chłopców wyuczeni doktorzy już domy pobudowali nie gorsze cd dziedziców. Do nich pieniądze żydowskie wciąż płyną a płyną. I jest za co. I to samo z Daradudą.
Biłohołowy słuchał, wodził oczyma, oglądał wszystkich po kolei, śmiał się bez przerwy. Czasem chichotał głośno. Kto by go obserwował, sądziłby, że bawi się doskonale. Mruczał coś, nie odzywał się więcej.
Rozmowa urwała się. Wszyscy zamilkli pogrążeni w sobie. Zadumał się każdy. Zapomniano o Bukowcu. Tym ciemniejszy był jar. Wozy dudniły i szorowały. Waratyn syczał
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/268
Ta strona została skorygowana.