wy siadajcie, panie Paliju, na wóz, jarmurkę ubierzcie i od świtu do nocy: fur-fur-fur. A Bjumenko — daj mu Boże zdrowieczko — na tym jurysztanie grającym będzie wozić Hucułeczki kraśne.
Palij śmiał się wyrozumiale, nawet z zadowoleniem. Obok nowości, obok jednostronnych bądź co bądź opinii, nade wszystko lubił żarty. Lubił — rzec można — by wszystko było nie całkiem na serio. Mógł sobie na to pozwolić. Czuł się przez to swobodniejszy. Zwłaszcza, gdy było widoczne, że go szanują i podziwiają.
Gdy wszyscy śmiali się, stareńki Jurynczyna wydymał bezzębne usta. I on niby to śmiał się, ale dziawkał jakoś zgryźliwie i zawzięcie:
— Oj, kiedyś, kiedyś i te żarty wszystkie wasze scharczują się, spożyją się. I będzie wam głodno. Tuhy rok —
Znów śmiano się z dowcipu. Po czym Jurynczyna głosem podniesionym nieco zabawnie przedrzeźniał uroczystym skrzeczeniem pouczający ton Palija:
— A tak, niejedna bieda ominęłaby was! Oj, ominęłaby! Gdybyście dbali o jedno. A o co? Tak jak ten dziad znad watry, o to, co dla wszystkich. A nu, podumajcie... — zakończył smutno.
Palij już na to nie zwracał uwagi. Miał dość chłopskich gadek. Oglądnął się wstecz, patrzył ku górze:
— Ciekaw jestem — mówił cicho — kiedy nas dogonią. A czuj! Słychać coś?
— A któż tam jedzie? — pytano.
— Ho, ho! stara dziedziczka ze Stanisławowa, a za nią kilkanaście powozów. Przepędziłem ich jeszcze z tamtej strony, poniżej buka. A warto by widzieć jak te ciężkie konie i karety tu się zmieszczą.
— A mają przewodników?
— Jest ich coś z sześciu, odłączyli się od pana Władysława.
— A którzy to, goście?
— Dużo nieznajomych, Bóg wie skąd, a są i znajomi. Ten wesoły pan, hrabia z Jezupola zatrzymywał mnie by pogadać. Ale ja muszę być przed nocą w domu. Obiecałem żonie.
Jakoś nic nie było słychać. Zatem Palij uprzejmie i łaskawie żegnał wszystkich:
— Dziękuję wam, gazdowie lubi. Bywajcie, panie majster, i wam Bjumenku, dziękuję. Daj Boże zdrowie tobie, Jurysku. A jeszcze nie pytałem, jak tam twój diedia Mychajłysko. —
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/270
Ta strona została skorygowana.