Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/272

Ta strona została skorygowana.

zejdzie. Wobec tego fury zatrzymały się mimo woli. Zatrzymała się więc kareta, a za nią z niemałym trudem wszystkie powozy. Już gdzieniektóry dyszel ciekawsko zaglądał do wyprzedzającego go pojazdu nad głowami siedzących w nim gości. Już konie opierały swe brody o budy powozów, dmuchały na pasażerów. Rozległy się strwożone okrzyki pań. Jurysko skoczył natychmiast do swoich koni. Rozhalmował błyskawicznie i zjechał w galopie aż na zakręt poniżej Żydowskiego Kamienia, gdzie droga rozszerzała się na zapasowe łożysko Waratynu, utorowane przez wozy. Przysporzył tym sporo luźnego miejsca. Po pewnym czasie kareta Pani Babci wsunęła się między skały a wozy karawany. Jej konie odzyskały swobodę ruchów. Już szły prawie równo z końmi Juryska. Za nią swobodnie i raźnie podążały powozy. Jechano dwoma rzędami. Jar Waratynu rozszerzył się w szeroką, zamkniętą kotlinę górską. Wiła się nad Czeremoszem — krzywo i równo. Bukowiec skończył się, skończyły się buki i bukowiny. To, co zapowiadał jar Waratynu, rozwinęło się nad Czeremoszem w kraj wieżycowych smerek, strzelistych i skrzydlatych. Niebo oglądane z dna przepaści uleciało wysoko. Smereki pięły się ku niemu górami i wzlatywały.
Dojeżdżali do mostu na Waratynie. Już zatrzymał się Krasijczuk a za nim inni woźnice, na to by starsza pani mogła przejechać wraz ze swoim orszakiem przez most ku dworowi. Mijali kuźnię i marny domek opodal skał, w którym mieszkał niegdyś kowal Sawicki. Stara dziedziczka kazała stanąć. Kuźnia była czynna, lecz z rodziny Sawickich od dawna nikt nie żył. Wspominano starego pana kowala, kowalową. Młodzi wspominali także sławnego kiermanycza Piotrusia, czyli panicza-Rysia.
— Proszę w honorże, znałem ich z Bereżnicy — zaczął powoli Januńcio — to zrozumieć trzeba. —
Lecz stara dziedziczka przeżegnała się. Za jej przykładem żegnali się inni, zdejmowali kapelusze i umilkli. Dziedziczka mówiła z emfazą ważną.
— Panie, świeć nad jego duszą! To był ktoś — Odmówiła modlitwę i oglądała domek uważnie.
— Hòspody — pojękiwał Juriszczuk Biłohołowyj — od tego człowieka zaczynał się świat.
— Ach, tak — mówił Szizel — to było na samym początku, kiedy tu jeszcze nie było nikogo z naszych. I pan kowal, taki człowiek męczył się i umarł w tej jamie. A gdzie indziej