Gdy pojazdy zatrzymały się, sam Wildhorn wyszedł z karczmy. Kłaniał się z daleka. Witał serdecznie pana Władysława, grzecznym uśmiechem powitał panicza. Okazało się, że dla nich i dla pana młodego zarezerwowano jeszcze dość obszerny salon z miękkimi meblami „wiedeńskimi“ i z łóżkami na wypadek noclegu. Zakwaterowano ich od razu w zacisznym saloniku. Pani Leja, której zasługą były te elegancje jaworowskie — strzegąca poza tym zazdrośnie swych przybytków — ani na chwilę nie zawahała się oddać je do dyspozycji takich gości. Pan Władysław poszedł przede wszystkim powitać babcię Bułkę, która rozjaśniona uśmiechem, już płynęła naprzeciw niego ze świeżymi ciastkami. Powitał także panią Leję, która zresztą tylko takim gościom podawała rękę, odsuwając ją jak najdalej od ciała i przystojnie przysłaniając oczy zagadkowym uśmiechem.
Sam gospodarz wesela z powodu rekonwalescencji po chorobie nie mógł wyruszyć na Jaworowo dla powitania gości. Pan Władysław zastąpił go z przyjaźni. Obszedł wszystkie pokoje i ogródki karczmy. Witał wszystkich gości, nie wyłączając nikogo.
Pana Władysława rzadko widywano poza Żabiem, poza Krzyworównią i z tej strony przełęczy. Jego zjawienie przynosiło nie znaną u nas podówczas atmosferę wielkiego dworu, grzeczność najlepszego towarzystwa, tak uważną i wytężoną, na jaką może sobie pozwolić chyba ktoś tylko, kto ukazuje się ludziom rzadko i na krótko. Jest ona widocznie zbytkiem osób czy to bardzo możnych i bogatych, czy niezależnych od nikogo, w każdym razie wprawionych aż do samozaparcia w tym, by nie zważając na przeszkody wnosić wszędzie ze sobą to promieniowanie swobody, które wyczarowuje w ludziach zwierciadła odbijające radość, a pozostawia chociażby jako zastępczy odblask tęsknotę do jakiegoś wyższego człowieczeństwa. Nic łatwiejszego jak ustawiczne nieporozumienia, a nawet nadużywanie takiej uprzejmości, gdy wchodzi w życie codzienne. Nic też łatwiejszego jak skonwencjonalizowanie jej, rozcieńczenie jej blasku, rozprószenie jej ciepła, gdy zjawi się choćby ślad przymusu. Pana Władysława chroniło od tego wszystkiego, prócz dobroci niespotykanej, życie samotnicze, niemal pustelnicze. Mało znajomił się, unikał obcych, zwłaszcza kobiet z towarzystw zabawowych. W ciągu dwudziestokilkoletniego pobytu w górach, poprzestał na starych przyjaźniach z Bukowiny i Krzyworówni, które zawarł po ucieczce
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/275
Ta strona została skorygowana.