Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

tło zaczęłoby spływać obficie ku tym wszystkim biedakom pogrążonym w mgłach.
Ale gorzej byłoby, gdyby roznamiętnili się, zaczęli się przechwalać swymi zasługami. Zatonęliby całkiem w mglistym dnie amfiteatru, worek z chmur zamknąłby się nad nimi — na zawsze.
To nie tylko ja interpretuję. Jeśli interpretuję, to mimo woli. Jeśli to jest interpretacja, to dalej już sądu ludzkiego odsunąć nie można. A myślę naprawdę, że wszystkim tym rzeczom przystoi dystans i że my ludzie wydajemy się śmieszni, jeśli mamy pretensje. Więc jakże, księże sąsiedzie, same herezje?
Młody ksiądz o wyglądzie dandysa, o ruchach świeckich, wytwornych z trudem wstrzymywał śmiech.
— Klasyczny sędzia mówi. Brawo! I prawnik, który docenia fachowców. Widzi pan: fachowców od sądu niebieskiego nie ma. A Sędzia — niezależny. To jedno wszakże rozumiemy, rozum nam mówi, że naprawdę dobre intencje, choćby nie wiedzieć jak w zwierzęcej pokrywie pogrążone, znajdą jeśli nie uznanie, to łaskawe spojrzenie. Nawet śmieszne wysiłki są cenne, jeśli są szczere. Więc choćby nawet wszystko prawie jednakowo śmieszne było, wszystko niejednakowo dobre, niejednakowo poczciwe.
— Właśnie o to chodzi — żywo podchwycił doktor Jezienicki — a proszę jeszcze pamiętać, że ktoś, kto cierpi i doznaje krzywdy, ma inną pozycję niż krzywdzący. A niestety nie ma tu między nami Żyda, by nam coś powiedział o losach swych współwyznawców w Hiszpanii. Ale zresztą zgadzam się z panem adiunktem i prawdę mówiąc to ja właściwie interpretowałem. Właśnie w tej legendzie uderza artyzm wstrzemięźliwości i dystansu. Dyskretnie poddaje myśli, które wypowiedziane głośno rzeczywiście stają się interpretacją. I nic dziwnego, że taki ironista jak pan lubuje się w tej opowieści. Jeśli wypowiedziałem słowo za jaskrawe, przepraszam, mówiąc z Homerem: „Niech je porwie ten wiatr i niech uniosą zawieje!“
Obaj młodzi panowie wstali z miejsca i serdecznie podali sobie ręce na znak zgody.
Pan Władysław poprosił o głos. Zakrzątnięto się, pozsuwano krzesła. Jedni krzątali się wciąż jeszcze i chrząkali, a drudzy sykali napominając do ciszy. „Prosimy, prosimy“ — odezwał się jeden i drugi głos nieśmiało. Pan Karolcio czekał,