gromił wzrokiem hałasujących — po czym głośno powiedział: „Prosimy!“
Ściągła długa twarz pana Władysława napięła się, nos garbaty wyciągnął się jeszcze, czoło rozpogodziło się i oczy rozjaśniły do jakiegoś widzenia. Poprawił brodę i długie jasne, siwiejące już włosy, otaczające głowę o niezapomnianym pięknym owalu. Mówił w zadumie jakby do nikogo.
— Szkoda, że tego rozgarnionego woźnicę żydowskiego widziałem tylko na chwilę, na gościńcu tam na górze. Ale zobaczę go jeszcze w Krzyworówni. Cały wątek ten budzi dziwne refleksje, budzi wspomnienia. Nienawidzieć nieprzyjaciół. Ha, to zdaje się rzeczywiście tak, jak w tej legendzie, o ile mi ją tu dokładnie powtórzono. Im dalej „wróg“, im bardziej nieznany, tym więcej go się nienawidzi. Tylko ci ludzie, te osoby, co mają jakąś clairvoyance widzą to, czego my inni dowiadujemy się później, że jest on człowiekiem, jak to bywa, trochę gorszym, trochę lepszym od nas. Kochać nieprzyjacioły — do tego trzeba mieć szczęście, trzeba pozyskać wiedzę jakąś, że jesteśmy jak dwie półobręcze z jednego koła. To może nawet kiedyś opłaci się, że tak powiem.
W historii żydowskigeo rarytasa uderza, nawet może podziw wzbudzi, któż wie — rezygnacja, humor czy pewność siebie, czy wszystko razem. Nam jeszcze w walce przy tak widocznych nie załatwionych kontrastach o wiele trudniej o to. Proszę jednak nie myśleć o naszych zmaganiach smutnie tylko. Wobec ich wyniku panuje — tu szczególnie — takie wyobrażenie o powstańcach jak o skazańcach wzniosłych a smutnych, a po cichu mówiąc śmiesznych. Nie przypisuje się nam radosnej pewności zwycięstwa i jeszcze radośniejszego poczucia słuszności. Nie przypisuje się też właściwej oceny nieprzyjaciela.
Jak widzę, mamy tu dość czasu. Więc jeśli pozwolicie, opowiem panom jak tu jesteście jedno wspomnienie. Nazwijmy je: Nasz rarytas czyli wspomnienie o Panu Kołaszce.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/282
Ta strona została skorygowana.