Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/283

Ta strona została skorygowana.



VI. NASZ RARYTAS CZYLI WSPOMNIENIE O PANU KOŁASZCE

Przed powstaniem był u nas na Żmudzi w powiecie pewien starszy sześćdziesięcioletni może ziemianin. Od skrótu imienia Mikołaj nazwano go Kołaszką. Był to rolnik i gospodarz zawołany. Pochopny do reform, chłopów swych dawno już uwłaszczył w sposób pomysłowy, a przede wszystkim korzystny dla nich gospodarczo. Czytał niezmiernie wiele, trudno wprost spamiętać w ilu językach. Wzbudzał jednak po trosze śmiech — a u niektórych nawet pewien niepokój — tym, że lubił opowiadać o swojej lekturze nie komu innemu, jak chłopom w polu po pracy, albo w lesie przy ognisku. Tak opowiadał żmudzkim chłopom, bo ja wiem: przygody don Kichota, króla Lira, a nawet ostatnią nowość — „Nędzników“ Wiktora Hugo, i Bóg wie co jeszcze.
Wszystko to jeszcze by uszło, ale pan Kołaszko, wbrew ówczesnej naszej opinii, nie tylko dobrze odzywał się o Moskalach, lecz nawet, jak twierdzono, lubił Moskali. Ciągle coś dobrego w nich wyszukiwał. Co gorsza, niechętnie przyznawał się do udziału w powstaniu listopadowym.
To wszystko uważano za dziwactwo słowianofilskie, bo pana Kołaszkę nikt nie podejrzewał o oportunizm. Ale nie daj Boże było z nim dyskutować, bo koniec końców wprawdzie nie on sam, ale jego dyskutanci zniechęcali się, urażeni jego paradoksami. Utrzymywał między innymi, że nie ma co chwalić się powstaniem listopadowym. Stawiał tezę, że właściwie my, tacy jak wówczas, byliśmy — „niegodni“ bić się z Moskalami, którzy nie tak dawno, jedyni na kontynencie, wytrzymali atak Napoleona. — Właśnie raz u znajomych w gościnie byłem obecny przy takiej dyskusji. Mogłem stwierdzić zniecierpliwienie, jak i pewną bezradność oponentów. Wyzwany pogardliwym powiedzeniem o Rosji, replikował pan Kołaszko:
— Oni spalili Moskwę, oni gotowi byli zniszczyć cały kraj, zginąć wszyscy! A my tak — trochę caca — powiadał — ra-