dziliśmy wiele, oglądaliśmy się na Francję, na Anglię, w końcu na Turcję. A jak nie, to przepraszam. To płacz, to żałoba, to pretensja — do samego Boga! Ruiny trzeba było zostawiać im wszędzie, wciągnąć, nie! zmusić całą szlachtę, cały lud do wystąpienia! Albo czekać, pomyśleć, a nie puszyć się, a potem — poddawać Warszawę. I co tu dużo gadać — gorączkował się nawet pan Kołaszko — niemiły wam wzór samej Rosji? Weźcie inny, lepszy — choć dawny trochę. Fokis albo Abydos... Co to znaczy? To co się działo w starożytnej Helladzie. Naprzód podczas najazdu Tesalczyków na Fokis. Jej obrońcy, wyruszając do bitwy przeciw najeźdźcom, zabezpieczyli się w ten sposób: za zgodą kobiet umieścili swe rodziny i co najcenniejsze mienie w miejscu ze wszystkich stron otoczonym stosami drzewa, strzeżonym przez zaufanych stróżów. W wypadku klęski stróże mieli podpalić stosy, pozabijać wszystkich. Focyjczycy oparli się, zwyciężyli. Dzień ten pozostał na zawsze największym ich świętem. A w Abydos było podobnie, tylko właśnie — skończyło się inaczej. Oto gdy król macedoński wkroczył do miasta, stróże zawiedli. Zamiast podpalić stosy, prosili zdobywcę o pokój. Lecz wtedy wtargnęły do miasta niedobitki obrońców. W pośpiechu szukając śmierci wraz z rodzinami, skakali z dachu do studni, ginęli na stosach lub od dzid. I inne rodziny prosiły o śmierć, pozabijali się wzajemnie, zginęli wszyscy. — Nie powiem za dużo, sądzę, że kobiety polskie to zrozumieją. — Co? to dawno? — unosił się pan Kołaszko w odpowiedzi na nieśmiałe zarzuty. — Jeśli Hellada, jeśli to dla nas dawno, to gdzież dla nas uzasadnienie? I nie nadużywajmy słowa — Rzeczpospolita. Zresztą powiadam przecież — łagodził pan Kołaszko — są możliwości porozumienia, pokoju, przyjaźni może. Lepiej je wyczerpać w poczuciu siły. Czekać, pomyśleć, a zresztą... — —
W taki i podobny sposób argumentował pan Kołaszko, nie bardzo dając przyjść innym do słowa. Zapuszczał się w przydługie pouczenia, a nie dopowiadał czegoś.
Czy myślicie panowie może, że pan Kołaszko to był jakiś desperat rozgoryczony, jakiś rozczarowany maniak? Broń Boże! Był to człek pełen humoru. Tęgi, wprost gruby, postać na pierwszy rzut oka zabawna. Co prawda temperament miał gorący, czynny. I był wcale dowcipny. Siwe wąsy jego ruszały się wciąż jakby do śmiechu, a jedno oko mrużyło się figlarnie. Tylko czoło poorane zmarszczkami, z ostrą głęboką bruzdą ponad nosem mogło świadczyć, że to człowiek odpowiedzial-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/284
Ta strona została skorygowana.