Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/286

Ta strona została skorygowana.

może piętnastoletni chłopczyna, różowiutki, niebieskooki, flegmatyczny a uprzejmy, bardzo podobny do dziadka, miał na imię Stefanko.
Wróciliśmy do domu, przeszliśmy do fortepianu. Panie miały miłe głosy, śpiewały pieśni francuskie, między innymi stare kolędy. A także Szuberta — niezrównanie. Do dziś pamiętam nastrój samotności, bijący z pieśni: „Cóż porzucam owe ścieżki?“ I jak odbijał od atmosfery domu. Wnuki śpiewały pieśni ludowe z całej Rzeczypospolitej, potem na wyrywki jakby na wyścigi deklamowały Wincentego Pola „Pieśń o ziemi naszej“: „A czy znasz ty, bracie młody, te pokrewne twoje rody?“
Zaproszono nas na podwieczorek. Oprócz innych domowych przysmaków traktowano śliwkami w przeróżnych postaciach jak to: powidła świeże, konfitury ze śliwek, suszone rożenki z kminkiem, nalewki ze śliwek. Podczas podwieczorku zapoznałem się z domowym artystą stolarzem. Był to szlachcic żmudzki nazwiskiem Branaszko, o wzroście niemal zatrważająco ogromnym, o nosie tak potężnym, że stanowczo przekraczał proporcje wzrostu właściciela. A trzeba by jeszcze dodać, że — o ile wiem — oprócz tutejszego górskiego kraju, na całym może obszarze Rzeczypospolitej nigdzie nie ma tak demokratycznych stosunków i zwyczajów jak na Żmudzi, tym bardziej w domu pana Kołaszki. Pan majster Branaszko należał do towarzystwa i do rodziny. Jak to u Żmudzinów, niejeden objaw zażyłości i serdeczności można było wywnioskować u pana Branaszki raczej z milczenia i z gestów niż ze słów. Pan Branaszko długo prostował się, nadymał się i rósł prawie, zanim powiedział: „Tak“. Wznosił palec wysoko, coraz wyżej i wydusił: „O!“ Wreszcie machnął ręką, jakby przybił coś, i mruknął: „Niech“.
Gdy już pękło milczenie, śmiał się tak, że wcale tubalny głos pana Kołaszki brzmiał przy nim niepozornie. A raczej sekundował gospodarzowi, rzec można, jedna trąba huczała, a druga potęgowała. Branaszko słynął z różnych pięknych prac, sztukatur, nawet rzeźb dla kościołów. Cechowała go miłość do drzewa. Był wrogiem farby i kraszenia. Kochał się przede wszystkim w takim rzeźbieniu i cieniowaniu drzewa, iżby same słoje drzewne dawały barwy i wzory. W domu pana Kołaszki miał swoją majsternię, stąd pochodziły nie tylko szafy na książki, biurka, inkrustowane stoły i ławy z rzeźbionym oparciem, schody i galeryjki w domu, lecz także rzeźby świętych w domu i w okolicznych kaplicach. Zauważyłem w tych