ostatnich pewien wyraz wstydliwości i pokory. Niejedną z prac Branaszki pokazywał mi gospodarz. O niejednej opowiadał. Sam majster milczał, lub mówił swoje „tak“, „o“, „niech“. Albo śmiał się hucznie. Rozmowę wypełniały prawie monologi samego pana Kołaszki. Dla mnie była to okoliczność szczególnie miła.
Ciekawe były także opinie jego o naszej umysłowości. Przypominam sobie, że szczególnie cenił Fredrę. Wyśmiewał nielitościwie krytyka, który nazwał Fredrę poetą nienarodowym. Pan Kołaszko udowadniał przeciwnie, że to właśnie narodowy poeta: przejrzysty, męski a pełen delikatności. Wydaje mi się — mówił wtedy — że ten patos nowoczesny — nie wiem czy on germański, czy tylko modny — nam niepotrzebny. My przecie niedzisiejsi, nie tacy już biedni. A Fredro — powiadał — to poeta, w którym, częściowo przynajmniej, żyje Polska dawna. Zamyślił się w końcu i dodał. „Ha, kto nie ma tradycji w sobie, ten może na nim się nie pozna.“ Chwalił też Wincentego Pola — nie za popularne piosenki stosowne dla dzieci jak twierdził, lecz za niezrównane w jego mniemaniu obrazy naszej przyrody. W nich są ramy i granice wiekowe nienaruszalne naszej duszy, naszej historii. — I niejedno dałoby się powiedzieć o umyśle i opiniach pana Kołaszki, ale to już właściwie nie należy do rzeczy.
O polityce mówił wówczas tylko tyle, że cesarz Aleksander ma nieźle w głowie, ale brak mu energii i decyzji i to go może zgubić. O polityce jednak, jak wszyscy inni, wolałem nie mówić z tym „słowianofilem“. Było to niemal umówione, że w rozmowach z panem Kołaszką omijaliśmy wszyscy politykę. I ojciec wysyłając mnie do niego powiedział: „To złoty człowiek i dobry Polak, ale pamiętaj, nie mów z nim o polityce!“ Tak samo jak nie trzeba by dawać do poznania, że Czikosz może nie jest koniem mandżursko-węgierskim... Mówiło się z nim zatem o gospodarstwie, o planach, o metodach rolniczych. A kto mu choć częściowo potrafił nadążyć, słuchał co mówił sam pan Kołaszko o literaturach, o językach.
Na zawsze pozostało mi wspomnienie pogody szczęśliwej tego jasnego domu.
Gdy powstanie wisiało w powietrzu jak burza, gdy młodzież wrzała i działała, a emisariusze uwijali się, pan Kołaszko robił dowcipy. Czyż myślicie — miał powiedzieć — że Moskale tacy głupi i dadzą nam okazję. Może już tam z tego
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/287
Ta strona została skorygowana.