Swoi spali a czuwał gość uciekinier i zbieg z Sybiru, pan Władysław Sedorowicz, a właściwie Tyszkiewicz, zaniesiony tutaj dawniej niż muzykanci cygańscy, bo przed 25 laty. Tak jak roślina dobrze zakorzeniona w kryjówce czarnohorskiej zaniesiona niegdyś z odległej obczyzny nie lęka się wiatru, bo poznaje w nim siewcę. Tylko niemowlę, nasienie dopiero co porwane i unoszone z wichrem, mogłoby czuć się w szponach harpii potwornej. Gdy przeszłość zagarnie raz głęboko i całkowicie, a codzienne pytania przestaną budzić i potrącać tymi słowami: „czuwasz? jesteś? żyjesz?“ — potworne gąbki zaciągają coraz głębiej w przeszłość do utopienia na zawsze.
Nie po raz pierwszy wiatr od Czarnohory zastawał pana Władysława czuwającym po nocach. Samotność wstawała, rosła ciemnym olbrzymem sięgającym nieba z głową w gwiazdach. Ukazywała mu w wielu kierunkach korytarze nieprzejrzane i bez widzialnego końca. Zapominał wtedy prawie o jej obecności, zaciągała go pokusa, ta co wiała z tych wielu gwiezdnych korytarzy, pokusa odgadnienia, wyobrażania sobie. Jakaś taka jak apel do gwiazd astronoma pozbawionego teleskopu, a nawet mającego słaby wzrok. Czuwał wspominając, chciał być nocnym stróżem, cieszyłoby go, gdyby mógł był czuwać za kogoś. Toteż latem podczas ulewy lub burzy wyglądał przez okno, a nawet wychodził na drogę i szedł nią aż do granicy Krzyworówni, sprawdzał stan wód, oglądał mosty. Wyobrażał sobie, że mógłby ostrzec ludzi. Podczas nocy pogodnych uczucie to ściszało się i pustoszało, ale rozszerzało.
Dla kogóż czuwał? Czuwał dając życie przeszłości, szukał wciąż na nowo setek ludzi bliskich lub znajomych ze swego społeczeństwa, rozsypanych przez burzę dziejową. Tak jakby liść jesienny, który sam jeden pozostał na drzewie po burzy, pytał: „gdzież są te liście, z którymi wzrosłem?“ Szukał w Plejadach, w Hyjadach, w Orionach wielu drogich oczu zagasłej przeszłości. Promienie ich uleciały, tam kędyś wędrują, odda-