Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/291

Ta strona została skorygowana.

I rzeczywiście nowe siły wstąpiły w nas wszystkich. Tego wieczora zajęliśmy miasteczko Gienetycze. Pan Kołaszko wcale nie kładł się spać. Pot lał się z niego, a on dwoił się i troił jak wiosną u siebie na folwarku. Udowadniał, że Moskale znów próbują nas okrążyć. Ścigać trzeba, ścigać bez przerwy. A zarazem skądś nowe siły wytrzasnąć. Najważniejsze to nowe siły, to rezerwy — wołał tubalnym głosem, waląc się w piersi.
Posłano emisariuszy dla nowej rekrutacji, a my posunęliśmy się sporo naprzód. Potem znów się zmieniło. Zaalarmowani naszą śmiałą odsieczą, Moskale sprowadzili nowe poważne posiłki. Znów nas otaczano. Wycofaliśmy się śpiesznie do Gienetycz, ale w porządku z zamiarem ponownego uderzenia.
Tej nocy przybiegła do Sztabu powstańczego młoda Żydówka, że u nich w domu ukrywa się jakiś Moskal, że to pewnie — szpieg. Wysłani powstańcy przyprowadzili młodego sołdata w mundurze bez odznak pułkowych. Był raczej zakłopotany niż przestraszony. W każdym razie nie umiał wyjaśnić, po co tu pozostał. Gdy go przyparto do muru, gdy sam wódz doń przemówił po rosyjsku — w tonie twardym, jaki by chyba nie przeszedł przez jego usta w mowie polskiej — Moskal stając na baczność i jąkając się zameldował: „Zostałem tu dla czereszeń właśnie“. Był to początek wiosny, czereśnie kwitły dopiero. Zatem krok od śmieszności, gdyby nie podejrzenie, że został dla przeszpiegów. Nastąpiło milczenie. Dotąd nikt nie pomyślał o podobnej sytuacji.
— Tu nie ma żartów — powiedział ktoś głucho, jakby z rezygnacją. I wtedy na głos roześmiał się pan Kołaszko.
— Słuchajcie-ż, serdeńku, on tu naprawdę przyszedł po czereśnie. Popatrzcie jakie ma oczy ta Żydóweczka. Wie, gdzie szukać. Przyznaj się, chłopie! — huknął pan Kołaszko — że dla tych czereśni?
Wciąż zakłopotany czy zawstydzony sołdat potwierdził to z widoczną ulgą.
— No to zmykaj, bracie, do swoich. I powiedz im od nas, żeby uciekali sobie do Moskwy. Bo tutaj już niepotrzebni.
Rozwiązanie wydawało się proste, ale sołdat prosił, by mógł pozostać u pana Kołaszki. Pan Kołaszko zgodził się. Niektórzy wzruszali ramionami. Inni żartowali jeszcze, że sołdat pożałuje tego, bo pan Kołaszko po swojemu, sam jak gdyby się nie męcząc, zamęczał innych.
Moskal z czasem polubił pana Kołaszkę. Usługiwał mu, słu-