chał go z oddaniem, objeżdżając wraz z nim dwory, dworki i chaty, celem zaprowiantowania i dla poboru. Jednak w czasie jednego z takich objazdów znikł Moskal, zapodział się gdzieś. Pan Kołaszko był dobrej myśli.
— Przydatne Moskalisko — powiadał — chyba coś dobrego zrobi, na pewno nic złego.
W kilka dni potem odnieśliśmy poważny sukces. Moskale cofnęli się w popłochu. Lecz zaraz jakoś potem nasz posterunek na tyłach, u wylotu ścieżki puszczowej meldował zjawienie się patrolu nieprzyjacielskiego. Nasi przyjęli patrol strzałami, tamci zbliżali się odważnie choć bez strzałów. Gdy już byli dość blisko, zaczęli wołać: „Ej, pany Polaki, nie strzelajcie tak głupio, bo my do was przechodzim“. To Sierioża przyprowadził jeszcze trzech swoich ziemlaków, trzech ochotników do pana Kołaszki.
— Ach, serce Kołaszko — rzekł doń wówczas wódz nasz Dołęga prawie wzruszony — musimy nadal robić swoje, ale wiesz, to by nam się przydało: gdyby tak jakiś czarownik mógł ci pokazać całej Rosji jak długa i szeroka. Tak, aby cię zobaczył każdy Moskal, aby cię usłyszał, zrozumiał.
Zapamiętałem sobie te słowa wodza. Bo wówczas zdawało mi się — a innym widocznie także — że zrozumieliśmy pana Kołaszkę.
Najpiękniejszy to był może wieczór z całej kampanii. Po zwycięstwie wysłano nieco bardziej wypoczęte oddziały do ścigania wroga. Pozostali odpoczywali przy ognisku w lesie, gwarzyli po trosze, a potem drzemali. My obaj z panem Kołaszką gwarzyliśmy nieco dłużej. W nocy, gdy już prawie wszyscy posnęli, powiedział mi:
— Czyż może być coś piękniejszego nad przyjaźń z sąsiadami? To przecież naprawdę bliźni. Tak jak ja z wami. Różnimy się a lubimy się. Gdzież jest lepszy sens życia? Do sąsiadów pojechać na pogawędkę, na zabawę, ha, widzisz, albo fajki spróbować czy fletu, albo przeczytać sobie razem, zaśpiewać coś... Tak kiedyś będziemy żyć z Rosjanami. Jednak musimy się poznać. A to ma swoją cenę.
Później, jak wiadomo, było gorzej i coraz gorzej. Ulegaliśmy przewadze. Wyczerpywało nas niewypowiedziane znużenie. Nie tylko rezerw zbrakło, zbrakło w końcu i patronów. Jednak wciąż mieliśmy jakąś nadzieję. A zawsze byliśmy sobą.
W szczególności gwałtownie tajał oddział pana Kołaszki. Po jednej z bitew w odwrocie stajał do reszty. Pod noc leże-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/292
Ta strona została skorygowana.