piło kiedyś w tę pieśń. Wędruje jak niegdyś przed człowiekiem wędrowały sobie fale i prądy wód. Pieśń cygańska wrodzona tak człowiekowi, zrodzona z nim jak organ śpiewu ptaka albo żaby.
Płynęły tak toniami myśli i uczucia słuchaczy.
Wtem stało się coś niemal strasznego. Banalne i dzikie dźwięki harmonii wdarły się od strony budynku kuchennego. Spłoszyły wszystkie roje robaczków świetlistych, zasypały głębie, przedarły aksamitne ciemności trzeźwym, brutalnym światłem latarni naftowej. W jednej chwili wyścieliły bezpieczny pomost dla marszu. A choć w pierwszej chwili oburzenie już gotowe było wybuchnąć, jak gdyby protest przeciw świętokradztwu, jednak coraz bardziej rozrastała się zuchwalczo po żołniersku harmonia. Już wszyscy byli gotowi maszerować dokądś po jakieś łatwe i zrozumiałe zwycięstwo. Coraz hałaśliwiej się panoszyła. Zapomniano o Alece, który z niemą pogardą patrzył na barbarzyńców.
Grał na harmonii człowiek niemłody, w wieku niewyraźnym, ubrany po pańsku z szarapacka, o bujnych, żółto-siwych włosach, przedzielonych pretensjonalnie, i jasnoniebieskich, zamglonych oczach. Zamiast krawatu miał nową jedwabną jaskrawą chustkę huculską zawiązaną w gruby węzeł. Grał w marszu przechylając się z lekka do taktu. Czasem nieznacznie się zatoczył. Za nim maszerowała gromadka młodych ludzi podchmielonych dostatecznie, śpiewając: tara-ra bum-dija, ta banda pięknie gra.
Gdy doszli przed ganek umilkli nagle. Tylko pan Michalski — gdyż on to był — rozkraczywszy nogi, stanął przed gankiem, a czując, że sława jego faworyzuje go i wszyscy oczekują nowych wyczynów, zaczął wygrywać cały repertuar głośnych i hałaśliwych szyderstw muzycznych.
Choć był on mistrzem, nie będziemy tu się rozpisywać o muzyce harmonii. Sam jeszcze nie wiedział co będzie grać, do jakiej melodii przejdzie, a wciąż rozciągał harmonię i biorąc akordy budził kredyt muzykalny. Utrzymywał słuchaczy w rytmie, nie pozwalał, aby powstała pustka, choć nic nie dawał. Ludziom, co pozwalają się tak porywać muzyce harmonii, dopiero potem wydaje się, że powinni się byli wstydzić. Od razu zaś trudno im było uświadomić sobie, że wstydzą się porywów demagogii rytmu i tego, że dali mu się porwać. W owych czasach te momenty były mało znane. Sztuka jest jednak zaczątkiem dobrego i złego. Zatem kto wie? Może
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/300
Ta strona została skorygowana.