owa harmonia na dziedzińcu w Krzyworówni zwiastowała — na razie w dość niewinny sposób — zbliżanie się czasów, gdy głośne, a puste rytmy depcą muzykę, a maszerujące za nimi tłumy niedalekie są od tego by zdeptać człowieka.
Byłaby jednak w końcu znudziła harmonia, gdyby nie sam Michalski. On wciąż stroił miny i szydził grając. Przerwał w końcu i zaraz wdrapał się po schodach ku pannie młodej. Szedł na czworakach dla pewności i z powodu subiektywnego przeceniania stromości schodów. Zewsząd tłoczyli się ludzie, by usłyszeć jego błazeństwa i dowcipy.
Tymczasem Fudor spokojnie a powolutku półgłosem uświadamiał panów z dołów, którzy go znali z polowań:
— Dawnymi laty inaczej tu bywało. Dawniej niedźwiedzie pokazywały tu sztuki przed gankiem. Cyganie męczyli takie sobie znijaczone, choć wcale tęgie kudłacze. Niedźwiedzie z początku trochę ryczały, buntowały się. Potem i one już błaznowały. O tak! Dziś nie to co dawniej! Nasz dziedzic, litościwy zanadto dla zwierzyny, nie znosi takich sztuk. — A tego ot nikt nie zmusza, sam z siebie robi durnia. I wszystkim przyjemnie.
Nadmienić wypada, że pan Michalski zupełnie nie był podobny do niedźwiedzia: szczupły, wychudły, zawiędły, tylko twarz miał niezwykle czerwoną, a włosy bujne. Uderzała w nim nieokreśloność wieku. Rzec można, miał od 35 do 70 lat.
Naprzód ze wzruszeniem tremolował wiersz ułożony przez poetę zza Horodenki, na cześć panny młodej. Do naszych czasów przetrwały resztki tych rymów.
Wielebna pani, tu nie Horodenka,
Nie Gwoździec, ani Kołomyja, Kosów,
To góry! ledwo me pióro wystęka
Ich piękno! Piękno takich jak ty osób.
Stęka i skrzypi, poskrzypa a szkrabie
Jako z koszturem dziad na jednej łabie,
I przed twym pięknem pada, że nie lada
Tak z łez kałużę jak z inkaustu składa.
Pięknem twym wciąż dysze,
Podłość gna jak myszy.
Przymiotów ogrom!
Niecnoty pogrom!
Wrogi niech pękną,
Zwycięża piękno!
A bez oręża