Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

Tak też coś sobie roiłem, gdyby to święty Jurij, gdyby tak przyjechał, gdyby mnie zabrał od razu do mojej mateńki.
Zbliżył się pan. Ukłoniłem się, pochwaliłem Hospoda, Ojca niebieskiego. Pan stareńki każe stanąć. Woźnica, też stary, uśmiecha się do pana, lubuje się nim, patrzy na niego, jakby na dziecko.
Pan powiada naprzód na mnie: a! to ładny chłopczyna.
Potem mnie pyta — czyj ty?
Ja kapelusz zdjąłem i odpowiadam grzecznie: taki i taki, rodziców nie mam. Ośmieliłem się od razu do tych dwu starych.
Gadam dalej: Ale mamę widziałem i nakazywała mi serdecznie, abym dobra Bożego szukał.
Pan zadumał się trochę, i zaraz czemuś się ucieszył. Wyjmuje tedy z kieszeni dobrą garść pieniędzy i mnie podaje.
A ja na to: — Panie didyczu delikatnyj. Ksiądz mi już dał dużo pieniędzy, a mnie nie pieniędzy potrzeba. — Pokazuję mu czworak.
I wtedy mi się zdawało, że wybiła moja chwila. Więc tak mówię do pana: weźcie mnie, panie, niech u was pomagam koło chudoby i na zymarce. U was jest zymarka tam na Synyciach a tam jest przystęp do Cerkwów. A mnie tego potrzeba. Ja chcę się dostać do komór w Cerkwach, gdzie jest furtka. A stamtąd widać światy, światy niebiesne. I może tam gdzieś mateńka stamtąd wygląda, czeka... Albo — niech zaginę na tej połoninie, czy w komorach tych, to bliżej jej będzie.
Tak śmiało dość powiedziałem. I zaraz sam się przeląkłem. Czy to przystojnie tak się odzywać do pana. Patrzę, a pan stareńki chusteczką bielutką oczy wyciera i stary woźnica też głową smutnie kiwa. Wzięli mnie na bryczkę, zabrali do dworu i dali znać gaździe wujkowi.
Był tam wtedy w gościach we dworze jeszcze jeden pan już niemłody, wąsaty, a oczy takie miał śmiałe. Dowiedziałem się, że dużo opisywał w książkach o górach naszych, nawet o Hucułach. Tak mnie sam mówił. Bardzo czemny człowiek, serdeczny jak rodzony ojciec, świat zejdziesz cały, takiego nie napotkasz. Wypytywał mnie on o wszystko, a jam mu wszystko powiastował. Wszystko też o mojej mateńce. On słucha, bywało — wysłuchuje mnie grzecznie, patrzy na mnie długo, widać, że żałuje mnie. Już, już się wydaje, że sam zaraz zapłacze.