w pochodzie ochoczym i w tanach szalonych witały Ją, świętą oblubienicę, radość jako radości niewinne dziecięta.
Tak burza radości na połoninie zielonej objawiona, przegnała wrogi duszy żydowskiej, wszelkiej duszy szukającej wiary bez skoku w nią: smutek, ponurość, wiedzę papierową. Ocknęli się ludzie, co w norach i miasteczkach od wieków zamurowali w nędzy i bogactwie — swą radość. W plemię, niby to rządzące się rozsądkiem, a nękane smutkiem, a jakby nie znające prawie dzieciństwa, wlało się, rozkołysało się jak morze, dzieciństwo radości z Bożej Wierchowiny.
Szybche-ha-Jekely.
Skąd płynie ta pieśń chwały dla niego? Kto opowiedział ją? Kto wyśpiewał?
Szeptały ją usta żydowskie wtajemniczone, nabożne. Usta tak wstrzemięźliwe w sprawach udręczeń wiary i zmagań wiary, jak gdyby mury i kamienie cmentarne, kryjące męczenników — szeptały. Zastanawiały się nad nią jasne głowy tych Żydów, którzy wprawdzie zajęci byli pilnie tysiącem spraw dnia, ale nagle, gdy szli znajomą, gwarną uliczką dane im było zobaczyć, że przepaść gorejąca przed nimi się rozwarła. Powiastowała o tym, na połoninie wysokiej, przy watrze, poważna gazdowska opowieść: odbija ona wszystko tak spokojnie, jak rozlana przestrzenność wodna Czeremoszu. Nic od siebie nie dodaje. Współczucie wyszeptuje jedynie w tonie opowieści podobnym smętkowi szemrzącej wody. Opowiadał o tym młody, wcześnie zgasły muzyk, który słyszał we wszystkim, a także i w tej opowieści duszę samej Wierchowiny objawioną. Miał to widzenie jakiejś istoty anioła ziemskiego. I słyszał tę organową duszę, wlewającą swe tony w dusze ludzi i stworzeń. A wszystkie istoty jako tony, struny i piszczałki tego wielkiego grania.
Tak to wnikając od lat najmłodszych w tę opowieść, nadsłuchując szczątków melodii wichrami rozbitej, łowiąc echa twych modłów po czarnohorskich pustkowiach rozsiane, a twe westchniena z kryształowej toni Waratynu wstające — znam ciebie, biały cieniu, Jekely, jak duszę bliską. I tak będę opowiadał, jakbym się z tobą przechadzał pod rękę, jakbym szedł w twe ślady, jakbym słyszał twe słowa, szepty serca twego, mój druhu, mój bracie — Jekely.
[Jekely, młody chasyd, mieszkający we wsi podolskiej, w stepie, za Dniestrem, marzy o tym, by udać się śladami mistrza
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/321
Ta strona została skorygowana.