Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/322

Ta strona została skorygowana.

Baal-Szem-Towa na Wierchowinę huculską, aby uciec od papierowej wiedzy o Bogu do bezpośredniego kontaktu z Bogiem.]

Wkrótce po ożenku młodziutkiego szesnastoletniego Jekely, umarł ojciec sterany chorobą i biedą. Pozostawił w spuściźnie synowi nakaz wyszeptany — świętej Abody, służby ofiarnej.
Toteż właśnie Aboda, ofiara i służba Imieniu Świętemu poprowadziła młodego Jekely, wiernego życzeniom ojca, lecz — jakby rzekły dusze tego świata — niedoświadczonego, biednego i zbyt młodego w niedostępne pustkowia i obszary górskie.
I tam dokonała się odpowiedź na to pytanie: — „Czymże jestem ja i czymże jest me życie, iż goreję pragnąc Ci nieść w ofierze mą krew i mój płomień“.
Rodzinne życie żydowskie jest pełne zaciszności w święceniu sabathu. Cała rodzina, w duchowej wspólnocie, odrywa się od ziemi i przenosi w wyższy świat, daleki od codzienności, pełen uroczystego nastroju i błogiej przytulności. A dla nieuprzedzonych, nie zaćmionych oczu widoczne, że niejeden święty ogień rozgorzał w takiej izdebce w sercu dzieciny. Ale ze śmiercią ojca i zaciszność tego świata znikła. Skończyły się także świętowania. Nie zjawiał się już chazan, śpiewak wędrowny, nie śpiewał i nie intonował śpiewów, nie odprawiano tańców radosnych, pełnych gorączki, na powitanie Jej, świętej Oblubienicy.
A Jekely i żona jego Rachela, dwoje dzieci żydowskich, pozostali sami na stepie, pozostawieni, osieroceni jak pisklęta z pokolenia łabędzi, ptaków wieszczych. Nie ogrzane, nie nauczone latać, niezdolne do obrony kwiliły zamiast śpiewać.
Najbliższa gmina żydowska była w Buczaczu i chęć-tęsknota do swoich, do wspólnej modlitwy żarliwej, wiodła czasem tamtędy Jekelego. Ten świat wydał mu się jednak jakby podziemne nory krecie. Duszne modlitwy, ciężkie westchnienia przesycały domy modlitw i wlokły się jak mokre mgły jesienne po ziemi. Nie wznosiły się w górę. Ludzie byli poprawni, poważni i rozumni, ale może zbyt rozumni i zbyt poprawni. Nie znali gorzenia. Oko wielkie życia nie spojrzało na nich, nie ogrzało ich.
Chłopi pańszczyźniani z okolicy, mocni, dorodni, dzielni, cierpliwi, byli życzliwi i zacni z sierotami. Nieraz z żałości dla słabej siły fizycznej Jekelego pomagali mu z własnej woli w pracy. Lecz na ich widok zdawało mu się, jakby ziemia, na której pracowali, zapomniała o tym jakie jest powołanie czło-