i jak cień orlich skrzydeł mignął nad tym obrazem-widzeniem.
Jekely rozmyślał z lękiem nad tym, co by mógł robić tam, gdzie nie ma Żydów, nie ma czystego pokarmu, gdzie nie ma bożnicy, nie ma Tory, nie ma cmentarzy — wśród niewiernego ludu? Gdzie trzeba broń mieć ciągle w pogotowiu przeciw dzikim zwierzętom, przeciw rozbójnikom.
Ale dalej rozmyślając sam sobie się dziwił, jak mógł nazwać tak żywy kruszec Boży, którego ten stareńki był świadectwem! I zdawało mu się, że to nie on tak powiedział, lecz jakiś i swój i obcy głos w nim! Lecz ten głos tak myślał — przecież nie byli nabożni — słyszę w nim modlitwę, która musi być w łanie zboża. Bo ten staruch modli się jak ten łan zboża i widzi w słońcu brata starszego, wielką iskrę Bożą.
Ale gdy zaczął rozmyślać o górach, uświadomił sobie jak bardzo nie uzbrojony, nie przygotowany był do takiej wędrówki i jak bardzo wiele mu brakowało do Świętej Abody. I istotnie. Każdy młody góral, każdy chłopczyna u gazdy w połoninach, władający wyrobionym sprężystym, krzepkim i radosnym ciałem, umiejący obchodzić się z bronią, znający dokładnie ślady i obyczaje dzikiego zwierza, czytający ze śladów na drzewach, trawach i płajach, rozumiejący co wieści szum wiatru i szum rzeki — znający się na chmurach — miał jakby w zapasie cały aparat obrony i ataku. W porównaniu z nim Jekely był jak małe dziecię albo jak kaleka: mógł się przelęknąć czegoś błahego, a zlekceważyć największe niebezpieczeństwo.
Jego bowiem spostrzeżenia, jego rozmyślania do innego związku się odnosiły. I on nadsłuchiwał, patrzył i oglądał. Ale w rzece, w skałach, roślinach i chmurach — nie szukał związku ze światem. Szukał tylko jakie jest w nich potwierdzenie Głosu przedwiecznego, jaki ślad Jego pracy, obecności i działania, jaki znak i drogowskaz ku Niemu wiodący. Co prawda także jaka jest odrębna droga każdej istoty ku Niemu. I dlatego może, jak każdy człowiek religijny, taki, który całą duszą się oddaje wieczności, musiał czekać aż płomień Abody rozgorzeje do tego stopnia, iż gotów będzie, bezbronny przejdzie bez lęku wśród największej nawet grozy, której by nie zniosło najbardziej nieustraszone dziecię tego świata.
I właśnie spotkanie z Wasylukiem przyszło w czasie, kiedy Jekely odprawiał długie posty, cierpiał i płakał i męczył się czekając na wezwanie, na znak przez dopełnienie bezmiernej gotowości do świętej Abody.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/327
Ta strona została skorygowana.