razem wyrzutu, który rychło zamieniał się w podziw, bezskutecznie starał się uśmierzać jej przedsiębiorczość.
Ale teraz pani Babcia dźwigała na barkach swych odpowiedzialność za pokolenia. Toteż mimo lat 77 z górą, nawet w tak pogodny i ciepły dzień, czuła się trochę podobnie, jak świadomy swej odpowiedzialności dowodzący generał w czasie rozstrzygającej akcji wojennej. Jej regularne i energiczne rysy twarzy koncentrowały się w desperacko niemal zdecydowanym wyrazie ust. Bardzo wysokie i otwarte czoło przeciwstawiało się jak zawsze wszystkim rzekomym niebezpieczeństwom, groźbom i troskom podróży. Mówiła cierpko i krótko lecz spokojnie, bez cienia myśli o opozycji.
Troska zaś reszty towarzystwa, która chętnie z podziwem a milcząco koncedowała Babci jej brzemię odpowiedzialności, ograniczała się głównie do tego, by nie odezwać się niepotrzebnie. Oprócz samej Babci wszystko było tak ściszone i nakręcone statecznie, iż wydawało się, jakby nie było tam młodych, ani niczego młodego nawet. Regularnie i poważnie sunęły stare pojazdy. Starzy woźnice o siwych regularnych bokobrodach nieruchomo i bez okrzyków popędzali, a raczej ciągle wstrzymywali konie. Używali hamulca przy najmniejszym stoku, jechali prawie stępa na każdym zakręcie. Zresztą stare i ciężkie, choć doskonale odżywione, konie same już szły równo, pedantycznie. Plan podróży ułożony był jak najściślej.
Toteż, jak stwierdzają stare listy, już kilka tygodni przed weselem sprawdzała nieustannie: czy też burze letnie i ulewy nie popsuły? czy może — broń Boże — nie zniszczyły dróg w górach? I czy zatem znów nie trzeba będzie jechać kawalkadą konną, jak niegdyś, przed laty... Z Krzyworówni synowa uspokajała, że to inne czasy, że bez obawy mknąć można — co najmniej aż pod Bukowiec — nawet czwórkami. Cała energia Babci skupiła się zatem na wykonaniu planu podróży. I chociaż właściwie towarzystwo czuło się ożywione, a nawet, jeśli można tak się wyrazić, wprost podniecone ważnością celu podróży — jechali na wesele najstarszej wnuczki i to w góry aż poza słynny i groźny Bukowiec, a każda podróż tamtędy jakżeż była urozmaicona niebezpieczeństwami sprzed lat sześćdziesięciu, które rzucały jeszcze swe niesamowite cienie — jednak tak było karne mimo woli, że nie wylatywało myślami zbyt śmiało ku rzeczom zanadto odległym, jak to, co miało być o kilka mil dalej, lub dopiero aż za kilka dni. Uwaga wszystkich skupiała się na starszej pani. A za jej przewodem
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/33
Ta strona została skorygowana.