Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/332

Ta strona została skorygowana.

nicznym płajem, którym przed wiekami słowiańskie plemiona na Bałkan się przeciskały, którym może przechodzili wojowniczy Gotowie i pasterze Dakowie, wysoko ponad granicę lasu — nad puszczę — wzniesionym. Gdy zbliżyli się do szczytu Bukowca, powitały ich gromady prastarych buków potężnych jak kolumny, i arkady i łuki tumów i bożnic — jakiegoś stylu, którego dotąd nie było jeszcze w dziejach. W pustkowiu tym tryskały przy wąskiej kamienistej dróżce źródełka ujęte w rynienki z krzyżem jordanowym, znakiem święcenia wody. Jakieś zacne dusze, mające co prawda jak zawsze w naszych górach, dużo czasu, wystrugały te rynienki — dla przechodniów z prośbą o „prosty-Bih“, o przebaczenie grzechów — by wdzięczne westchnienie strudzonych wędrowców zawsze na nich spływało.
A naokoło rozpościerał się zdumionym oczom żydowskich dzieci istny raj, ogrójec stworzenia. Pokonawszy strach cielesny radośnie gotowi do świętej służby-ofiary, oboje chłonęli potęgę Bożych puszcz i pogodę złotych bezkresnych połonin. Patrzyli na Ihrec od strony północno-zachodniej, na połoniny od strony Riczki, na Pisany Kamień — na te szczyty święte, które słuchacze nasi poznali w ciągu naszego bajania — i skłonni byli wołać je jak znajome duchy, nazywać je imionami drogimi, jedynymi z kraju świętych. To jest góra Hebron, ciemna i zielona, wskazywał na Ihrec, a tamto góra Synaj wskazując na Synyci ze skałami, a tamta Nebo — patrząc ku Pisanemu Kamieniowi. A tam daleko to chyba Ararat, ogromny w mgłach postrzępionych, na którego szczycie w czasie potopu światowego korab Noego się zatrzymał — ukazując na Czarnohorę — marzył głośno Jekely, a myśl i czucie Racheli płynęło jak pieśń z instrumentu ręką mistrza wyzwolona: — Witajcie, góry święte, dzieci naszych ojczyzno! Byli tu jak Adam i Ewa, wolni od uczucia grzechu — rozśpiewani pieśnią nad pieśniami, poza życiem, na początku życia.
Tak stali na przełęczy jak na dziale dwóch światów. Tam jest kraj naszej ofiary — Abody, ale tam kraj przyszłości. Tam księga światowa. Tam pokarm-manna.
Turkot wózka rozlegał się echem po puszczach i głośno sygnalizował z daleka ich zbliżanie się, gdy zaczęli zjeżdżać granią Bukowca — nagle cicho jak duchy nie wiadomo skąd pojawiły się na drodze dwie rosłe postacie. W wysokich kapeluszach strojnych w pióra sokole i otoczonych blachą mosiężną jakby hetmani, w skórzanych wysokich pasach i z mo-