Sztefanko nie karmił bydła ani nie poił. Rozmawiał z krowami. Spośród kotłowiska chudoby siwe oczy Sztefanka świeciły z daleka. Dokąd zwróciły się, przyciągały chudobę. Do tych oczu błyszczących pchała się wszystka marżyna. Sztefanko uspokoił czasem cielę słowem, by się nie tłoczyło zanadto. Naprzód tedy dopuszczał do siebie cielęta i jałówki. Brał je pod brodę. Przecierał czasem listkiem zaspane oczy cieląt i dziewczęce, zamglone jałówek. Krowy niecierpliwie wyciągały głowy. Za podniesieniem ręki zatrzymywały się. Później podchodziły i krowy spokojnie w porządku. Naokoło nie było widać żadnego najmity. Jekely usiadł wśród leszczyn. Miał co oglądać. Po czym Sztefanko ukląkł wśród chudoby i modlił się.
Nie było go widać. Jekely słyszał tylko słowa modłów.
— Boże Słoneczko święte z jasnego tronu, daj by ta chudoba była zdrowa, bezpieczna, wesoła. Na wszystkich dróżkach, na wszystkich płaiczkach, na wodach na chodach, na wszystkich pastwiskach. — Błogosław tę Bożą mannę, Bożą rosiczkę.
Chudoba rozchodziła się powoli.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Sztefanko opowiadał później Jekelemu, że był wcale grzeszny w młodości. Wszystko zdaje się przez oczy. I żeby uciekała która dziewczyna kiedy. Ale gdzie tam. Stała jak urzeczona. Trafią się takie oczy, co sieją grzech. Kto wie, a może dobrze robią ci lirnicy, co dzieciom już wyjmują oczy. Tym grzeszniejszy grzech taki, że nikt się nie przyzna do grzechu.
Jekely myślał o tym inaczej. Ale nie opowiadał tajemniczej nauki (że gdzie radość, tam nie ma grzechu).
— Powiedz mi synku — pytał Sztefanko — czemu wasza wiara Żydzi są biedni. Czy nie lubicie majątków, czy nie dają wam, odbierają i dlatego nie chcecie się bogacić?
Jekely uśmiechnął się —
— Ojcze, Żydzi wcale nie są biedni. Najbogatsi, pieniężni głowacze to Żydzi, bo niegłupi. Ale przecie Bóg tego nie chce i nasz Beszt to wiedział. My wierni jeszcze jesteśmy biedni, bo pokorni. Nie pokora wobec ludzi, bogacze są od nas pokorniejsi, potrzebują ludzi, nieraz machają przed nimi ogonem,