Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/341

Ta strona została skorygowana.

ciwszy rozognionemu żarem modlitwy i wtopionemu w błękity mężowi czułe i głębokie spojrzenie cicho znikała w dół stromym leśnym płajem. A on unoszony modlitwą szukał dróg dla siebie po szlakach niebieskich, a także rozsyłał prądy miłości, życzliwości. Myślał o każdej znajomej istocie i formował ją, urabiał gorącym życzeniem jak glinę. Wyszukiwał w zbożach skarbów niebieskich, w płomienistych świętych watrach niebios — klejnoty i iskry dla każdej duszy inne. I na cały świat rozsyłał codziennie o świcie i wieczorem błogosławieństwo jak pocztę niebieską, jak listy.
Z początku walczył o swoją drogę. I tak się modlił: — Piersi matczyne światów, Tory karmiące nas, przepełnione świętym pokarmem. I wy święte gorejące wici Psalmów i wy gościńce podziemne Talmudu! I wy drogi mleczne — mgławice klejnotów rozsypanych Kaballi. Puśćcie mnie! Niech swoją drogą — choćby męczeńską popłynę ku Jedynemu! I spełnię modlitwę w Jego łonie grającą, by [trony] były Jemu podobne, aby jedyność poczęta była dla zbawienia.
Widział Jedynego jak klejnot światowy ukryty w zasłonach i płaszczach światowych. I nie w potędze widział tajemnicę Jego. Ludzie skłonni rozumieć potęgę na sposób ludzki. Tymczasem może Ona i obezwładnia się wzajemnie, równoważy-organizuje i znów [rozumie], a to nie jest potęga w oczach człowieka.
Lecz i jedyność tak niezrozumiała dla ślepych oczu musi się tłumaczyć na język [martwego] pożytku. Ale serce ludzkie kochające widząc kruchość i najcudowniejszego przedmiotu miłości — łamiąc się od tej myśli — może przeczuć co znaczy ten klejnot w wszechświecie. A w górach, gdzie nieoczekiwane piękno i wzniosłość zapierająca oddech i zaskakująca przecudownymi niespodziankami jakby współpracowały w tworzeniu — widać tchnienie Jedynego.
Lecz jak prawdziwy chasyd Jekely pozostał wierny swej wierze. Nie chciał odrzucić niczego, tylko tworzeniem nowego, wiecznie żywego, nieprzygodnego ogniska — utrzymać przy życiu co stworzyły wieki i legiony dusz świetlistych nabożnych i — dodać nowe tony. Chciał aby jak drzewo, jak stary jasion-ojciec wiecznie rozkrzewiała się i odnawiała, zieleniła święta nauka. Aby świat cały ocieniała i karmiła. Zbierał jak pszczoły sączą nektarami z każdego kwiatu.
Latem wychodzili razem na połoniny. I wędrując z połoniny na połoninę znajomili się z ludźmi, którzy z daleka przybywali,